czwartek, 20 sierpnia 2015

Rozdział 16

Nie wiedziałam co mam o tym wszystkim myśleć. Że oni  niby są braćmi, tak? Co tu się dzieje...
- Czy ty siebie słyszysz? - Niall przerwał w końcu dręczącą wszystkich ciszę. Wzdrygnęłam się na sam dźwięk jego głosu.
- Nie Horan, bawię się w Prima Aprilis w połowie października. Mógłbyś czasem użyć mózgu. Wiesz, że jest coś takiego? - spytał sarkastycznie Louis, na co Niall poczerwieniał ze złości. Postanowiłam jednak się wtrącić, żeby przyhamować jego rosnącą z każdą sekundą złość.
- Louis, jesteś pewien? I po co tak w zasadzie sprawdzałeś jego dane? - zapytałam, chcąc to wszystko jakoś w miarę spokojnie wyjaśnić.
- Byłem po prostu ciekaw, skąd ten szczeniak się urwał, że sam Horan ma z nim jakieś zatargi z przeszłości. Mam papiery każdego, z kim wiążą mnie interesy. Z jego pracodawcą - tu wskazał palcem na Ashtona. - mam silne układy, w końcu sprzedaje części do samochodów, nie? Funkcjonują jak normalny sklep z autoryzowanymi częściami, mają księgi obrachunkowe, spisy sprzedanych części czy listy zamówień. Nasza współpraca polega na tym, że zamówienia dostarczane na padok nie są rejestrowane. A w zamian za ryzyko sprzedawania na czarno, wszystkie są przywożone tutaj, żeby każdy z tych narwanych zapaleńców nie robił podejrzeń, podjeżdżając z osobna swoimi warczącymi potworami pod jego szyld. Nie sądzisz, że ilość tylu różnych zdrowo podrasowanych maszyn nie wzbudziłaby niczyich podejrzeń?
- Takie rozwiązanie jest rzeczywiście bardziej rozsądne. - przyznałam z namysłem, po czym pozwoliłam mu dokończyć.
- Mówiłem, że jestem nie tylko sercem, ale i rozumem. Przecież ci idioci zaraz by wpadli przez brak organizacji. Mają szczęście, że jeszcze tu jestem i jakoś to wszystko ogarniam. Dzięki mnie jeszcze nie siedzą w pierdlu, powinni mi na kolanach dziękować. Ale czego można się spodziewać po tych gówniarzach... - przerwał na chwilę z nieprzyjemnym wyrazem twarzy, jakby zajęty wyzywaniem ich w myślach gorszymi określeniami, których nie wypowiedział. - Wracając, zgodnie z umową otrzymałem teczki wszystkich dostawców, a jak tylko Irwin dostał tę robotę, to i jego jeszcze tego samego dnia wylądowała na moim biurku. Poszedłem po skręta i przejrzałem ją z ciekawości. Dane osobowe, stan cywilny, przeżyte choroby i inne bzdety.A w tym wszystkim poniewierał się także akt urodzenia. Ta sama miejscowość wyjaśniałaby to, skąd się znali. Data również  była taka sama. I może nie byłoby w tym nic dziwnego. Ale ta sama godzina? Ten sam szpital, ta sama grupa krwi? Zaniosłem to do mojego hakera, żeby to sprawdził w rejestrach szpitala. I wyszło... Ten sam oddział, ten sam lekarz, ta sama sala, ta sama... matka.
Słuchałam tego jak zaczarowana. Nie mogłam tego wszystkiego pojąć. Ale skoro ja byłam w szoku, to co oni musieli w tej chwili przechodzić... 
Przeanalizowałam to wszystko jeszcze raz, łącząc usłyszane informacje, jednak coś mi w tym jeszcze nie pasowało.
- To co mówisz, rzeczywiście wydaje się prawdą i powiedzmy, że w to wierzę, ale wytłumacz mi jedną rzecz. Skoro są braćmi, to dlaczego mają inne nazwiska? - spytałam, kierując to w stronę Louis'a, jednocześnie ogarniając spojrzeniem dwóch zainteresowanych. Mina Ashtona, która w trakcie wywodu Tomlinsona przybrała normalnego, może trochę zaciekawionego wyrazu, ponownie spochmurniała. Niall natomiast zacisnął zęby, a jego oczy posmutniały. Czyli oni wiedzieli dlaczego...
- Myślę, że nie ode mnie powinnaś oczekiwać odpowiedzi. - odpowiedział Louis, spoglądając na nich sugestywnie. Żaden z nich jednak nie zareagował na tą aluzję, więc postanowiłam im trochę dopomóc.
- Pamiętasz Ashton nasze pierwsze spotkanie? W kawiarni powiedziałeś, że przyjechałeś do ciotki, bo mama wyjechała do Szwajcarii. Ale o ojcu nic nie wspomniałeś. Może teraz się wypowiesz? - zasugerowałam mu. Spojrzał na mnie wzrokiem, którego nie potrafiłam rozszyfrować.
- Ja nie mam ojca. Nigdy nie miałem. - mruknął pod nosem. Spojrzałam na niego ze współczuciem, w końcu sama nie miałam ojca ani matki. Kiedy chłopak to zauważył, od razu się ożywił. - Nie patrz tak na mnie, wcale nic nie wiesz. Nie masz rodziców, bo zginęli w wypadku. Moi mnie nie chcieli, rozumiesz? Podobno moja matka przyprowadziła mnie do domu dziecka zaraz po urodzeniu. Pfff, ona mnie nie przyprowadziła. Ona mnie zostawiła pod drzwiami. Chciała się pobawić w Dumbledora? I że ja niby jestem Harry Potter? Czułem się przez te wszystkie lata w domu dziecka jak najgorszy śmieć. Któregoś razu miał przyjść ktoś zainteresowany adopcją. Kazali nam się schludnie ubrać, chociaż nie musieli, bo wszyscy i tak zakładali swoje najlepsze łachy. Wyprowadzili nas na korytarz, żeby można nas było obejrzeć. Ustawili pod ścianą jak na rozstrzelanie, a mimo to każdy szczerzył krzywe zęby w najlepszym uśmiechu, na jaki było go stać. Tylko ja to olałem. Poszedłem w jeansach podartych na kolanach, porozciąganej bluzce i wytartych tenisówkach. Nie udawałem jak oni wszyscy, nawet nie próbowałem się uśmiechać. W końcu przyszła jakaś kobieta. Wyglądała młodo, na jakieś 28-30 lat. Była atrakcyjna, a mimo to przyszła sama. Zdawałoby się, że była szczęśliwa, widać było po niej, że pieniędzy jej nie brakowało. A mimo to zauważyłem, że jej wzrok z utęsknieniem, wręcz nachalnie poszukuje odrobiny zrozumienia, miłości... I wtedy spojrzała na mnie. Tego samego dnia zabrała mnie do domu. Mogła wybrać każdego, a przygarnęła najgorszą sierotę. Tak jakby spodziewała się, że to mi potrzeba jest najwięcej miłości. I że to ode mnie otrzyma jej najwięcej w zamian. Przez dziesięć lat w domu dziecka nie miałem nazwiska. Ona po ojcu nazywała się Irwin. Była samotna, bo nie mogła mieć dzieci, a każdy facet, który się o tym dowiadywał, od razu ją skreślał. Pustkę w swoim życiu wypełniła mną. Była najlepszą mamą.. Taką, jak sobie zawsze wyobrażałem po nocach, patrząc w sufit i słuchając oddechów innych dzieciaków, które spały ze mną na sali. Była idealna pod każdym względem. Kochała mnie jak własnego syna, a ja pokochałem ją jak własną matkę. Dała mi swoje nazwisko, dała mi coś, czego nigdy nie miałem. Dała mi tożsamość.
Powiedzieć, że byłam w szoku, to trochę za mało. Czułam się jakbym dostała z liścia w twarz. Na samym początku wkurzyłam się na niego i to nieźle. Krzyczał na mnie, a przecież nic mu nie zrobiłam. W tamtej chwili poczułam również, jak Niall ponownie mocniej ściska moją rękę. Był równie wkurzony na Ashtona, co ja. Poza tym, jakby nie patrzeć, chłopak jawnie obrażał jego matkę. Z każdą sekundą jednak złość stopniowo ustępowała wraz z kolejnymi słowami opowieści Irwina. Grymas niezadowolenia przekształcał się w smutek. Nigdy nie spodziewałabym się, że ten wiecznie roześmiany, pozytywnie nastawiony do życia chłopak zaznał w życiu tak wielkiej krzywdy. Chciałam mu powiedzieć, jak bardzo mi przykro z tego powodu, ale wnioskując po jego wcześniejszej reakcji, nie chciał, by się nad nim w jakikolwiek sposób litować, więc przemilczałam to wszystko i przełykając ślinę, zwróciłam się do blondyna, który cały czas siedział obok mnie.
- Kiedy opowiadałeś mi o naznaczeniu, mówiłeś, że wyjechałeś z Irlandii, bo nie miałeś dla kogo zostawać. Czy ty też..?


-Byłem adoptowany? Nie, wychowywała mnie mama. Ojca nigdy nie poznałem. Kiedy dowiedział się, że jest w ciąży, zwiał i więcej nie pojawił jej się na oczy. Tchórz... Mieszkaliśmy z mamą w małej kawalerce. Nie przelewało się, ale jakoś dawaliśmy radę. Złota kobieta. Potrafiła z niczego ugotować najlepszy obiad pod słońcem. Może i skromny, ale za to przygotowany z miłością. I wiem, jak to tanio brzmi, ale nie ma trafniejszego określenia na to, co robiła. Kiedy brakowało jedzenia , nigdy nie dawała tego po sobie poznać. Wtedy za każdym razem wołała mnie do kuchni i podawała mi talerz, a sama siadała przede mną z niczym. Pytałem jej wtedy, dlaczego nic nie je, a ona zawsze z uśmiechem odpowiadała, że już zjadła. Z biegiem lat, kiedy zrobiłem się bardziej podejrzliwy, przed zawołaniem mnie do stołu, brała jeden talerz, nakładała na niego trochę, a potem przekładała to wszystko na drugi, żeby pokazać mi ubrudzone naczynie, które miało zapewnić mnie o tym, że sama już jadła. Wierzyłem w to przez naprawdę długi czas. Raz jednak przyłapałem ją na tym, jak ubrudziła swój talerz, a potem oddała wszystko mi. Nie zauważyła mnie jednak i kilka minut później znowu odgrywała swoją rolę, w której była wręcz doskonała. Tej samej nocy słyszałem jak płakała w pokoju obok. I postanowiłem, że nie pozwolę jej dłużej głodować przeze mnie. Następnego dnia w szkole podszedłem do starszego o kilka lat kolesia. Ludzie opowiadali, że macza palce w jakimś gangu czy innym cholerstwie. Wszyscy mieli do starszaków, szczególnie jego i jego kolegów respekt. Im się nie podpadało. W środku telepałem się, jakbym dostał padaczki, ale zachowałem kamienną twarz i spytałem, czy nie znalazł by dla mnie jakiejś roboty. Spodobało mu się chyba to, że byłem taki bezpośredni, bo obejrzał mnie dokładnie i powiedział, że coś się znajdzie. Jak później się okazało, miałem czyścić samochody biorące udział w nielegalnych wyścigach na przedmieściach. Jeździł tam jego starszy brat i dzięki temu udało mu się mnie wkręcić. Śmiesznie to wyglądało. Trzynastolatek zawalający ze ściereczką picować samochody dorosłym kolesiom. Przez dwa lata tak harowałem. Wymykałem się w nocy, kiedy mama już spała, żeby pójść do nich i polerować im lakier. Po powrocie zarobioną kasę wkładałem do filiżanki w kredensie, gdzie mama trzymała wszystkie pieniądze, przez co nie zauważała, że ich przybywa. Dostrzegła jednak, że jest ją stać na normalne posiłki, które mogłaby jeść razem ze mną. Cieszyłem się, kiedy zaczęła jeść ze mną codziennie. I choć zdawałoby się, że zachowuje się normalnie, to nigdy nie zapomnę iskry w jej oczach, kiedy nakładała sobie i mi pełny talerz. Czułem wtedy, że zrobiłem dla niej coś dobrego, odwdzięczyłem się za to wszystko, co ona robiła dla mnie. Któregoś razu jeden z kierowców zaproponował mi, że nauczy mnie jeździć. Posadzić piętnastolatka za kierownicą było dla mnie absurdem, ale chłopak mówił poważnie. Cierpliwie uczył mnie wszystkiego od podstaw, jakby liczył na to, że coś na tym zyska, chociaż nie wiedziałem wtedy, jakie może mieć ze mnie korzyści i dlaczego to wszystko robi. Po kilku miesiącach wystawił mnie pierwszy raz. Nie wygrałem, ale i nie byłem ostatni. Zobaczył we mnie potencjał, który szlifował, a z czasem osiągnął wystarczający poziom, by wystawić mnie ponownie. Wtedy sięgnął po zapłatę. Żądał ode mnie jednego startu tygodniowo, a z wygranej miałem odpalać mu dziesięć procent. To nie było dużo, więc się zgodziłem, jakie miałem inne wyjście? I tak jeździłem, coraz więcej pieniędzy przynosiłem do domu i coraz bardziej cieszył mnie widok szczęśliwszej z każdym dniem mamy. Myślałem, że już wszystko za nami. Któregoś dnia mama wyszła po bułki i już nie wróciła. Potrącił ją samochód, zmarła na miejscu. A ja, głupi szesnastoletni szczeniak zostałem sam. Gdyby nie wyścigi, już dawno zdechłbym z głodu. Ten chłopak uratował mi życie, chociaż nawet nie zdaje sobie z tego sprawy.
Wsłuchiwałam się w każde słowo z opanowaniem. Kiedy zaczął mówić, wyswobodziłam rękę z jego uścisku i splotłam nasze palce tak, żebym teraz to ja mogła dodawać mu trochę otuchy. Bolało mnie to, co mówił, ale postanowiłam być silna, skoro i on taki był. 
- Teraz już wszystko rozumiem. I Ashton, nie możesz mieć swojej matce tego za złe. Była opuszczoną matką bez dostatecznych środków do życia by wyżywić dwójkę małych dzieci. Wiedziała, że nie da rady. Była tym przerażona i zdesperowana. Ale pomyśl, tym jednym, na pewno trudnym dla niej czynem uratowała życie wam wszystkim. Rozdzieliła bliźnięta. Może i nie jesteście identyczni, ale ja z Luke'iem też nie jestem. Myślisz, że jej nie było ciężko? Podjęła najtrudniejszą, ale i za razem najodważniejszą decyzję w swoim życiu. Zaoferowała ci szansę na lepsze życie.
Kiedy skończyłam mówić, nastała cisza. Ta jednak nie była taka trudna. Wypełniona była refleksją. To była cisza, której każdy z nas potrzebował.
Nie trwała jednak długo.
Do pomieszczenia jak torpeda wpadł zdyszany Harry. Całą czwórką przekierowaliśmy nasze spojrzenia na niego.
- Horan... Uciekaj, ktoś cię wsypał... Blaze nasłał na ciebie ludzi, jadą tu, żeby cię sprzątnąć. - wysapał między łapczywymi oddechami. Musiał długo tu biec. Nie czekając na żadne wyjaśnienia, chłopak zerwał się z kanapy, ciągle trzymając mnie za rękę, i ruszył przyspieszonym krokiem do wyjścia z budynku. Bez słowa wypadliśmy z gabinetu Louis'a. Zdezorientowana, próbowałam nadążyć za tempem, jakie narzucił mi blondyn. Zbiegliśmy po schodach, na których o mało co się nie wywróciłam, ale nie dał mi szansy na odzyskanie równowagi, nie zatrzymywał się, nie zwalniał. Kiedy dopadliśmy do drzwi, otworzył je szybko i zaczął iść przyspieszonym tempem, jednak nie było już takie mordercze jak przedtem. Pewnie chodziło o to, by nie wzbudzać niczyich podejrzeń, albo o to, żeby trudniej było wypatrzeć nas w tłumie, od którego dzieliło nas jeszcze jakieś kilkaset metrów. W pewnej chwili dostrzegłam jakiś samochód stojący z dala od pozostałych. Spojrzałam przelotnie na kierowcę i przez chwilę wydawało mi się, że to Luke, ale w tym samym momencie zostałam mocniej pociągnięta do przodu i ponownie przekierowałam wzrok przed siebie. To nie mógł być on, przywidziało mi się. Przecież zostawiłam go w domu, był u mnie na chwilę, a potem poszedł spać. Jestem tego pewna. W mojej podświadomości narodziła się jednak wątpliwość. Była jakaś cząstka mnie, która wierzyła w to, co zobaczyłam. Te myśli mnie rozdzierały.
Kiedy w końcu wsiedliśmy do srebrnej Hondy, mogłam głęboko odetchnąć. Niby nie biegliśmy, ale ten szaleńczo szybki marsz był jeszcze bardziej wykańczający.
- Możesz mi powiedzieć czemu ktoś miałby cię wsypywać Blaze'owi? - pragnęłam jakichkolwiek wyjaśnień.
- Zapnij pas... - powiedział Horan, puszczając mimo uszu moje pytanie, po czym wyjechał z lotniska.
- Pytałam cię o co... - zaczęłam ponownie, jednak nie dane mi było dokończyć.
- Zapnij pas! - nieomal krzyknął. 
Z lekkim przerażeniem pośpiesznie się zapięłam, bojąc się mu w tej chwili podpadać. Nigdy na mnie nie krzyczał, nigdy nie był w takim stanie. Palce miał mocno zaciśnięte na kierownicy, pobielały mu knykcie. Nie bałam się jego, bałam się tego, co z nim się działo. Nie odezwałam się więcej, nie chciałam dodatkowo go denerwować. Po kilku minutach sam mnie wyręczył.
- Shaun dowiedział się, że przestałem odpalać mu z zysków. - powiedział, powoli odzyskując nad sobą kontrolę.
- Długo już tak ciągniesz?
- Wystarczająco długo, żeby się skapnął, że ma niższe dochody niż powinien. Co nie znaczy, że pieniędzy ma mało, sam by się pewnie nie zorientował o tym do końca roku, kiedy to sam bierze wszystkie księgi i osobiście sprawdza rozliczenia całoroczne. Ktoś, kto co miesiąc robi podsumowanie musiał mu powiedzieć, że dużo traci, wtedy się wkurzył i kazał znaleźć źródło problemu. Nie tylko nie dostawał procentu z wygranej. Normalnie zgarniał połowę zakładów, na których można zbić fortunę. Przez ten czas narobił się takich strat, że widocznie przestałem być dla niego opłacalny, dlatego postanowił mnie zlikwidować. 
- Po co go oszukiwałeś? Nie wiedziałeś, że będziesz miał przez niego kłopoty? - spytałam, ale zaraz tego pożałowałam.
- Nie będę dawał się wyzyskiwać kanalii, która zniszczyła moje życie... Która zniszczyła nasze życie. - powiedział ponownie podnosząc głos, jednak znacznie spokojniej niż jeszcze kilka minut temu. Widać było, że jest na skraju. Traci kontrolę nad opanowaniem, którym zawsze emanował.
Nagle poczułam wibracje w kieszeni, więc wyjęłam telefon. Kiedy spojrzałam na wyświetlacz, momentalnie zastygłam.
 - Kto to? - spytał Horan, cały czas kierując spojrzenie na jezdnię.
- M-mój brat. - wykrztusiłam, nadal nie wierząc w to, co się dzieje.
- Weź na głośnomówiący, jakoś mu wytłumaczę to, że cię nie ma w łóżku. - mruknął chłopak, przeczesując palcami potargane włosy.
- Ty nic nie rozumiesz. Ja go widziałam na lotnisku... Był w samochodzie na uboczu, który mijaliśmy. Wtedy myślałam, że się przewidziałam, ale teraz wiem, że to był on. - odpowiedziałam, powoli oswajając się z każdym zdaniem. Mina Niall'a momentalnie zrzedła. Patrzyłam na niego, nie wiedząc, co mam zrobić.
-  No odbierz. - powiedział w końcu. Posłuchałam się go i odebrałam połączenie, ustawiając na głośnomówiący.
~ Liv, uciekaj od niego, słyszysz? - usłyszałam jak tylko położyłam telefon na podłokietniku między siedzeniami.
- Uspokój się człowieku, przecież jej nie zjem. - przewrócił oczami Horan.
~ Zadzwonił do mnie Shaun, powiedział, że daje mi szansę na to, żeby ją zabrać, bo inaczej zginie razem z tobą. Zatrzymaj się, chcę ją zabrać do domu! - to ostatnie Luke wręcz wykrzyczał. Spojrzałam w lusterko, w którym zobaczyłam odbijające się dwa mocne reflektory samochodu, w którym najprawdopodobniej znajdował się mój brat.
- Chwila, jak to do ciebie zadzwonił? W ogóle skąd wiesz kim on jest? - spytałam zbita z tropu.
~ Liv, to nie jest najlepszy moment... - zaczął Luke, ale Horan mu przerwał.
- Wobec tego niby skąd mam wiedzieć, czy mówisz prawdę? Zastanów się trochę. - rzekł blondyn trochę poddenerwowany.
~ Ugh, pracuję w warsztacie Liv, pamiętasz? No to wiedz, że w zakres moich obowiązków wchodzi nie tylko wymienianie opon czy spalonych żarówek. Ten warsztat ma chody u tych kierowców z lotniska. Wymieniałem im części, montowałem ulepszenia. To stąd Blaze wiedział, gdzie mnie szukać. Nie wiem skąd miał mój numer, pewnie szef mu go podał. Zadzwonił i powiedział, żebym wstał i poszedł do ciebie do pokoju, żeby sprawdzić czy jesteś. I co? I cię tam nie było! - powiedział oburzony.
- Nie czas teraz na to... - zaczął Niall, ale weszłam mu w słowo.
- Czego od ciebie chciał? -  zadałam najbardziej racjonalne w tej chwili pytanie.
~ Powiedział, że dzięki temu, że nie zawodziłem do tej pory, daje mi szansę na to, żeby cię ocalić. Więc się do jasnej zatrzymaj i oddaj mi siostrę! - ponownie podniósł głos, kierując ostatnie zdanie do blondyna. Był bardzo zdenerwowany, powoli tracił cierpliwość.
- Niby jakim sposobem chce mnie zdjąć? Pomyślałeś o tym? - spytał zniecierpliwiony Niall.
~ Nie obchodzi mnie jak chce to zrobić, jedyne czego chcę, to mojej siostry. Żywej. - przecedził przez zęby Luke. 
- Niall? - spojrzałam na niego pytająco. Nie wiedziałam co mam o tym wszystkim myśleć ani jak się zachować.
- Myślisz, że ot tak go puścili, żeby cię zabrał? Shaun nie jest głupi. Pewnie wysłał kogoś za nim, kto siedzi mu na ogonie i czeka na to, kiedy wysiądziemy, a wtedy rozstrzela nas wszystkich! - krzyknął Niall, ponownie na moment tracąc nad sobą kontrolę.
~ Nie ma nikogo w lusterkach... - zaczął Luke, jednak nie dane było mu skończyć.
- Bo nie jadą na światłach. Człowieku, jest druga w nocy, niebo się zachmurzyło, jedynym źródłem światła są nasze reflektory, to jak ty chcesz ich zobaczyć? -naprostował poirytowany Horan.
~ Nie wiem, to nie ja siedzę w tym całym gównie, nie obchodzi mnie to...
- Niech do ciebie dotrze w końcu, że skoro to właśnie ja w tym siedzę, to wiem, co mówię. Nasze zatrzymanie się równa się śmierci, rozumiesz?! Więc może raczyłbyś łaskawie współpracować. - zasugerował Niall. Luke chyba musiał się z tym zgodzić, bo nie wykłócał się już o nic.
Przez całą naszą rozmowę pędziliśmy z ogromną prędkością obwodnicą, nie patrząc na żadne znaki. Jechaliśmy po to, żeby jechać, bez celu. I to był błąd, który kosztował więcej, niż można było przewidzieć. Przed oczami mignęła mi tabliczka, na której coś wisiało i zasłaniało ją na praktycznie całej powierzchni, przez co nie odbijała światła i nie dało się jej zobaczyć ani rozczytać.
- Gdzie jesteśmy? - spytałam niepewnie.
Nagle poczułam mocny wstrząs. W tle przestał szumieć gładki asfalt, a zaczął szurać wysypany kamyczkami nierówny beton. I już wiedziałam gdzie jesteśmy. Znajdowaliśmy się na moście, który miał prowadzić wysoko nad szeroką na kilkanaście kilometrów rzeką oddzielającą w tym miejscu Anglię i Walię. Był on jednak ciągle w budowie, przed nami znajdowała się wysoka na ponad 300 metrów przepaść. To wszystko dotarło do mnie w ułamku sekundy.
W tym samym momencie Niall spojrzał na mnie z przepraszającym wyrazem twarzy. On wiedział. I ja wiedziałam. Nie było szans na to, by wyhamować przed krawędzią z tak ogromnej prędkości, z jaką się poruszaliśmy. Może i gdybyśmy jechali wedle przepisów, zdążylibyśmy to zrobić. Ale my nawet nie próbowaliśmy. Odpięłam szybko pas i nachyliłam się w stronę Horana. On w tym samym czasie zrobił to samo, zamknął mnie w szczelnym uścisku, łokciem utrzymując kierownicę w jednym miejscu.
~ Kocham cię mała.. - usłyszałam łamiący się głos Luke'a. On też już wiedział.
- Ja ciebie też Lukey - słabo wychrypiałam.
- A ja ciebie, Liv. - Niall wyszeptał mi cicho do ucha. I w tym momencie ten niekończący się fragment betonu się urwał, a my rozpoczęliśmy swój pierwszy wspólny lot.
I zarazem ostatni.




Deireadh

piątek, 31 lipca 2015

Rozdział 15

Ten dzień był wyjątkowo chłodny. Słońce pojechało sobie na urlop. Może na Karaiby? Tego nie wiem. Pewna jestem natomiast, że w Bath go dzisiaj nie było. Zniknęło. Zostawiło miasto samemu sobie. Niebo było jedną wielką szarą plamą, mgła unosiła się nad ulicami. Typowy październikowy dzień. Pierwszy miesiąc szkoły mam już za sobą. Jakoś to idzie, nie narzekam.
Tak w zasadzie to byłabym głupia, narzekając. Wiele się przez ten czas zmieniło. Wcześniej tydzień był zwykłym rutynowym chodzeniem do szkoły, a w każdej wolnej chwili siedzeniem w domu. A teraz?
Teraz nie poznaję samej siebie. Już nie jestem wiecznie sama. Praktycznie na każdej lekcji siedzę z Ashtonem. Mam takie ogromne szczęście, że jest ze mną w klasie. Dzięki temu spędzamy ze sobą codziennie bardzo dużo czasu, który wykorzystujemy w stu procentach. Najczęściej po prostu gadamy o wszystkim i o niczym, ale jak trafi się nauczyciel, który ma gorszy dzień, to po kilku dosadnych upomnieniach przerzucamy się na kartki i gramy w kółko i krzyżyk albo wisielca. Jakoś trzeba sobie radzić. Za to na przerwach ciężko jest go dopaść. Równo z dzwonkiem wstaje i wychodzi, niezależnie od tego, czy lekcja się skończyła, czy profesor dyktuje koniec notatki, zadaje pracę domową lub przekazuje nam jeszcze jakieś mniej lub bardziej ważne informacje. Za każdym razem twierdzi, że nie chce zmarnować ani sekundy dłużej na słuchanie tych bzdetów. Ja jednak wiem po co tak naprawdę tak szybko się zrywa. Podobno można go zawsze znaleźć na sąsiednim oddziale medycznym. To oczywiste, że z Blair jest coś na rzeczy, nie mam jednak pojęcia po co ten idiota jeszcze się z tym ukrywa. To tylko kwestia czasu aż w końcu pęknie i się przyzna.
Co w takim razie robię na przerwach? Różnie. Niekiedy to co zwykle - czytam, słucham muzyki. Zdarza się jednak że nie siedzę sama. Czasami całkiem przypadkiem - o ironio - wpadam na chłopaka, który dziwnym trafem nigdy nie widzi jak idę korytarzem i nie schodzi mi z rogi. Dopiero po fakcie podnoszę utkwione w płytki spojrzenie i okazuje się, że to nie kto inny, jak Niall. Okazało się, że jego klasa też oscyluje w obrębie tego samego oddziału, co mój, więc widujemy się dosyć często. Złapałam z nim dobry kontakt, a przynajmniej tak mi się wydaje. Nie jest taki przerażający jak wydawało mi się za pierwszym razem, kiedy miałam z nim bliższy kontakt. Widać, że stara się złapać ze mną bliższą więź, która znacznie ułatwiłaby nam życie w powiązaniu naznaczeniem. Dzięki temu wspólne spędzanie czasu nie jest dla nas karą, a przyjemnością.
Od naszego ostatniego wypadu na lotnisko, jeździmy tam w każdy piątek. To taki jakby nasz osobisty rytuał. Na początku opierało się to tylko na obserwacji innych, tak jak za pierwszym razem. Ostatnio jednak zapewniłam go, że oswoiłam się już z tym miejscem i tymi ludźmi, a ci ludzie ze mną na tyle, że nie będzie dla mnie problemem zostać samej i obserwować jego poczynania za kierownicą. Nie to, żebym jakoś specjalnie trzymała go wcześniej, wręcz nalegałam, żeby startował, jednak uparcie trwał w swoim zapatrzeniu i nie dawał się zgiąć.
Aż do ostatniego piątku.
To było tydzień temu, dzisiaj znowu byliśmy umówieni na 23.30 pod moim domem. Niby dosyć późno, ale bezpiecznie z tego względu, że wyczerpany po tygodniowej pracy w warsztacie Luke padał o tej porze ze zmęczenia jak nieżywy i mogłam spokojnie wyjść bez obawy, że nakryje mnie na tym, jak wychodzę.
Zegar na szafce wskazywał 23.15. Siedziałam na łóżku w szarych dresach, luźnej koszulce i grubych, puchowych skarpetach, czytając książkę. Jedynym źródłem światła była stojąca na szafce nocnej lampka, więc w pokoju panował przyjemny półmrok. W pewnej chwili usłyszałam ciche skrzypnięcie klamki i z uchylonych drzwi wyłonił się Luke.
- Jeszcze nie śpisz? - spytał.
- Masz tak słaby wzrok, że potrzebujesz okularów? - odpowiedziałam ironicznie, nie podnosząc wzroku znad książki.
- Nie bądź taka do przodu, bo ci z tyłu zabraknie. - skontrował, po czym przeciągle ziewnął.
- Ty może już idź spać, bo ci od tego rozdziawiania paszczy jeszcze szczęka wypadnie. - rzuciłam ze śmiechem.
Na te słowa Luke przymrużył powieki i obrzucił mnie morderczym spojrzeniem, jednak nie odpowiedział nic na to. Widocznie był zbyt zmęczony. Patrzył tak na mnie chwilę, po czym odwrócił się i wyszedł, trzaskając lekko drzwiami.
- Mówi się dobranoc baranie! - krzyknęłam za nim.
- Dobranoc. - doszedł mnie jego stłumiony głos. Co za człowiek...
Dokończywszy rozdział, odłożyłam książkę na szafkę i zwlekłam się z łóżka, by się przebrać. Nie pojadę tam przecież w dresach...
Dwie minuty przed wyznaczoną godziną zeszłam po cichu na dół. Założyłam trampki i narzuciłam na siebie bluzę, którą przyniosłam z pokoju, po czym wyszłam na zewnątrz, zamykając za sobą drzwi na klucz. Odwróciłam się i mój wzrok automatycznie zatrzymał się na srebrnej Hondzie stojącej przy podjeździe. Uśmiechnęłam się szeroko i ruszyłam w stronę czekającego na mnie samochodu.

***

Niedługo później znaleźliśmy się na lotnisku. Niall zatrzymał się w tym samym miejscu pod drzewami co zwykle, co robił za każdym razem od naszej pierwszej tutaj wspólnej wizyty, po czym wysiedliśmy.
- O ile dzisiaj jedziesz? - spytałam, kiedy ruszyliśmy w stronę centrum padoku.
- Dzisiaj się nie ścigam, mam do załatwienia pewną sprawę. - odpowiedział, kiedy obszedł samochód i zrównał się ze mną.
- Tak? To gdzie idziemy? - spojrzałam na niego pytająco.
- Do Bragi. - odrzekł, uśmiechając się do mnie znacząco.
Oznaczało to, że zmierzamy na drugi koniec lotniska, czyli tam, gdzie byłam za pierwszym razem. Musieliśmy pokonać spory kawałek, lawirując między ludźmi i autami. Nie było to łatwe zadanie, bo jak za każdym razem zjechało się mnóstwo osób. Nie śpieszyliśmy się jednak zbytnio. Niall nie narzucał jakiegoś morderczego tempa. Idąc obok siebie, ustawicznie pokonywaliśmy kolejne metry dzielące nas od stojącego na uboczu budynku. Pokonanie całej tej drogi zajęło nam niewiele poniżej dziesięciu minut.
- Daj rękę. - powiedział do mnie Niall, kiedy znaleźliśmy się przed drzwiami.
- Po co? - spytałam, wyciągając dłoń.
- Żeby ochroniarze nie mieli wątpliwości, że przyszłaś tu ze mną. - mówiąc to, splótł nasze palce i mocno ścisnął. Oddałam uścisk na znak, że jestem gotowa.
Wolną ręką chłopak otworzył drzwi i weszliśmy do środka. Tak jak uprzednio, zaraz przy wejściu stało dwóch napakowanych ochroniarzy. Spojrzeli na nas przelotnie, ale nie wykonali żadnego ruchu. Chłopak kiwnął im na przywitanie, po czym poprowadził nas w głąb korytarza. Może i z zewnątrz budynek nie prezentował się jakoś specjalnie, ale za to wnętrze robiło niemałe wrażenie. Było w tym widać ogromne pieniądze.
W korytarzu panował półmrok rozświetlany przez niebieskie ledy umieszczone w ścianach. Od czasu do czasu ich ciąg przerywały utrzymane w klimacie zamknięte drzwi z ciemnego drewna. Po pokonaniu korytarza dotarliśmy do schodów. Te w dół podświetlone były na czerwono, na górę zaś na niebiesko.
- Gdzie teraz? - spytałam. Zdałam sobie sprawę, że ciągle go trzymam za rękę, więc natychmiast ją puściłam i rozejrzałam się dookoła. Wszędzie jedynym źródłem światła były kolorowe ledy, nie było mowy o normalnej żarówce. Na lewo znajdowało się coś na wzór kuchni, a przynajmniej tak mi się wydawało. Na prawo natomiast odchodził korytarz, który po obu stronach zawierał rząd drzwi. Jak wywnioskowałam po błyszczących na nich elementach, to musiały być łazienki.
- Na górę. - odpowiedział blondyn, przyglądając mi się uważnie.
- A co jest w takim razie na dole?
- Wsłuchaj się. - rzucił tylko.
Zamilkłam. Dopiero teraz, kiedy względnej ciszy nie przerywało nasze tupanie ani rozmowy, dało się słyszeć ciche, stłumione dudnienie.
- To muzyka? - spojrzałam na niego pytająco, na co kiwnął twierdząco głową. - Dla kogo gra i dlaczego ją tak słabo słychać?
- Ściany wygłuszające. - stuknął kilka razy knykciami o ścianę. - Powiedzmy, że pod nami znajduje się coś na rodzaj... klubu. - powiedział z ledwo widocznym grymasem na twarzy.
Nie mówiąc nic więcej, odwrócił się i ruszył schodami na górę. Nie pytałam go, dlaczego tak dziwnie zareagował, tylko posłusznie ruszyłam za nim.
Na górze znaleźliśmy się na kolejnym korytarzu. Tutaj było trochę inaczej. Nadal pozostawało ciemno. Kolor oświetlenia również nie uległ zmianie. Różnicą było natomiast to, że korytarz był trochę szerszy, a podłoga wyłożona została białą wykładziną, co w zestawieniu z ciemnymi ,ścianami i tym oświetleniem dawało niesamowity efekt.
Dotarliśmy na koniec korytarza. Niall bez pukania chwycił klamkę i szeroko otworzył drzwi, po czym weszliśmy do środka.
Znaleźliśmy się w dużym, jasnym pomieszczeniu. Po prawej stronie ustawione były skórzane kanapy, po lewej zaś znajdowała się ściana alkoholi z ladą barmana. Zupełnie jak w salonie w bazie Shauna. Jednak nie to przykuło moją uwagę. Na wprost drzwi pod ścianą znajdowało się długie i szerokie biurko, za którym w skórzanym fotelu siedział...
- Louis. - powiedziałam zaskoczona.
- We własnej osobie. Witam w moich skromnych progach. - powiedział, wstając ze swojego miejsca, po czym podszedł do mnie i zamknął mnie w szczelnym uścisku. Nie powiem, byłam lekko zdezorientowana, ale oddałam uścisk.
- Rzeczywiście,bardzo skromnych. - odpowiedziałam, kiedy w końcu mnie wypuścił.
- Wiem mała, że pewnie widziałaś lepsze. Ale jak to mówią ciasne, ale własne. - rzekł, a ja zakrztusiłam się powietrzem. Lepsze? Ciasne? Ja?
- Jest już? - włączył się do rozmowy Niall.
- Jeszcze nie, ale zaraz tu będzie. - mrugnął do blondyna, po czym gestem ręki wskazał kanapy po prawej. Posłusznie zajęliśmy swoje miejsca.
- Mogę spytać na kogo czekamy? - spytałam blondyna. Ten już chciał się odezwać, ale nie dane mu było dojść do słowa.
- Nie powiedziałeś jej? A myślałem, że chociaż trochę oleju w głowie masz. Przecież mówiłem ci, że powinna wiedzieć wszystko. - skarcił go Louis. Chłopak chciał zaoponować, ale i tym razem gospodarz okazał się szybszy. - Twojemu chłoptasiowi zamarzyły się lepsze osiągi, więc zamówił sobie pewne ulepszenia, które miał dowieźć tutaj jakiś gościu z zaprzyjaźnionego sklepu z częściami. Ale jak widzisz, jeszcze nikogo nie ma. - wyjaśnił Louis.
Trochę speszyłam się na jego słowa, Niall natomiast tylko wywrócił na to oczami.
- Powiedziałbym jej, gdybyś mnie dopuścił do słowa. - wymamrotał zrezygnowany.
- Już się nie tłumacz frajerze. - prychnął Louis.
- Hamuj Braga - przecedził przez zęby, ale Tomlinson najwyraźniej postanowił sobie nic z tego nie robić. Spojrzał na biurko, na którym zapaliła się czerwona kontrolka. - Zdaje się, że nasz gość przybył. Zaraz dostaniesz te swoje części.
Niedługo później dało się słyszeć pukanie, po czym w drzwiach pokazał się jakiś chłopak.
- Gość do pana.
- Przyprowadzić go tutaj.
- Oczywiście.
Posłany wycofał się, po czym opuścił pomieszczenie i znowu zostaliśmy sami.
 - No no no, kto by pomyślał. Pełen respekt. - spojrzałam z uznaniem na Louisa, który wyszczerzył się na te słowa.
- No wiesz, tak to jest, jak się rozmawia z szefem. - mrugnął porozumiewawczo.
- Mówiłeś kiedyś, że prowadzisz biznes, ale nigdy nie pochwaliłeś się jaki. - przypomniałam sobie sytuację sprzed miesiąca, kiedy to spotkaliśmy się ostatnim razem.
- Louis to diler. - wyjaśnił Niall.
- Diler? - zaskoczona przenosiłam wzrok z jednego na drugiego.
- Sam bym jej powiedział, nie musiałeś mnie wyręczać. - skrzywił się Louis, patrząc z niechęcią na blondyna.
- Już się nie tłumacz frajerze. - zacytował jego słowa Niall, przedrzeźniając go. W odpowiedzi Tomlinson rzucił mu mordercze spojrzenie, ale po chwili rozpogodził się i skierował swoją uwagę na mnie.
- Dziwię się, że sama do tego nie doszłaś. No dobra, ostatnio mówiłem o produkcji witaminy A, ale co, myślałaś, że jestem farmaceutą? Produkuję, sprowadzam, wypuszczam na rynek. Jestem sercem tego biznesu. - powiedział jakby dumny z siebie. - I rozumem. Ci idioci spartaczyliby wszystko. - dodał po namyśle.
- To co w takim razie kryje się pod witaminą A? - spytałam.
- A jak amfetamina. A diabelski kurz to jej mocniejsza siostra - metamfetamina. Zajmuję się jeszcze między innymi białą damą i Asterixem.
- A to jest?
- Kokaina i LSD. - wyprzedził go Niall. Skierowałam na niego spojrzenie, ale nie wydawał się być jakoś specjalnie poruszony tym tematem.
- Chyba wiem jak się nazywają moje wyroby Horan. - odparł z wyrzutem Louis, wywracając oczami. - Wracając, dodatkowo sprowadzamy kompot z Polski i kolumbijkę. - dokończył.
- Kolumbijkę nietrudno zgadnąć, chodzi ci o ziele i haszysz. Ale kompot z Polski?
- Tak się nazywa polska wersja heroiny. Lepszej nie znajdziesz.- zapewnił i już miał coś dodać, kiedy ponownie rozległo się pukanie. - Wejść.
Kiedy zobaczyłam osobę, która weszła, momentalnie wytrzeszczyłam oczy i rozdziawiłam szeroko usta.
- Ashton?!
- Horan.
- Irwin, co cię tu przywiało?
- Mógłbym zadać dokładnie to samo pytanie.
- Chamski. Jak zawsze. Widzę, że nic się nie zmieniło od mojego wyjazdu. No, co najwyżej przybyło ci kilka tatuaży.
Obaj mierzyli się wzrokiem. Momentalnie zapadła niezręczna cisza.
- Ugh, będzie ostro, idę po skręta. - przerwał milczenie Louis, po czym wstał i zniknął za drzwiami. Teraz w pomieszczeniu pozostałam już tylko ja, Niall i Ashton.
- Możecie mi powiedzieć o co tu właściwie chodzi? - przerwałam, nie mogąc znieść dłużej tego ciężkiego milczenia. - Jacyś starzy znajomi sprzed lat czy jak?
- Oh, Liv, ja... - ocknął się jakby nagle i dopiero teraz zauważył moją obecność.
- Miło, że w końcu zauważyłeś, że tu jestem. - prychnęłam. Byłam trochę na niego zła. Czemu nic mi nie powiedział, że jest w to wszystko wplątany?
Czułam jak wzbiera we nie coraz większe zdenerwowanie. Poczułam, jak Niall dyskretnie chwyta mnie za rękę, chcąc mnie trochę uspokoić. Wiedział, że łatwo można mnie wyprowadzić z nerwów, sama kiedyś mu to powiedziałam. Choć dziwię się, że to pamiętał. Do tej pory nie miał okazji zastać mnie w stanie takiego zdenerwowania. Odetchnęłam głęboko, chcąc opanować nerwy.
- Mówiłem ci kiedyś, że przed przyjazdem tutaj, ścigałem się w Irlandii. - zaczął spokojnie Niall. - Cóż, stoi przed tobą mój największy konkurent. -dokończył.
Ashton mówił mi kiedyś, że przyjechał z Irlandii, bo jego mama wyjechała do Szwajcarii, a on zatrzymał się tu u cioci. To było w kawiarni, kiedy pierwszy raz się spotkaliśmy. Dopiero teraz sobie o tym przypomniałam.
- Ścigałeś się? - spojrzałam z niedowierzaniem na ciągle zakłopotanego swoją wpadką Ashtona. I nic mi nie powiedziałeś?
- Bo to rzuciłem. Wyjeżdżając, postanowiłem sobie, że z tym skończę. I skończyłem, nie jeżdżę. - odparł.
- Nie, za to zajmujesz się sprzedażą i dostarczaniem części dla tych jeżdżących. - wypomniałam mu sarkastycznie.
- To co innego. Kiedy się zatrudniałem, nie wiedziałem, że mają też takie układy. Dopiero później przy jednym zleceniu mnie o tym uświadomili. Poza tym, ja tylko sprzedaję. To co oni z tym robią, to już ich sprawa. Za to ciebie to bym się tutaj w życiu nie spodziewał.
- To już nie twój interes. - fuknęłam. Niall siedział cicho, nie przerywając naszej wymiany zdań. Pewnie uważał, że potrzebujemy wyjaśnić sobie kilka spraw. Nie tracił jednak czujności. Cały czas uważnie się przysłuchiwał, w dalszym ciągu trzymając moją rękę.
- Jak nie mój? Siedzisz tutaj z tym gnojem i jakimś ćpunem. Mam się tym nie przejmować?
- Uważaj na słowa... - zaczął ostrzegawczo Niall, ale przerwało mu głuche trzaśnięcie drzwiami. Wzrok całej naszej trójki skierował się na drzwi.
- Wypraszam sobie, nie jestem ćpunem, tylko biznesmenem. A skoro już jesteś na moim terenie, to zachowaj resztki jakiejkolwiek rozumu i nie pyskuj mi. Mam tutaj ludzi na swoje rozkazy. Wystarczy, że kiwnę palcem, a wyrzucą cię na zbity pysk - rzucił ostrzegawczo Louis, rzucając jakieś papiery na biurko i kładąc niezapalonego skręta na popielniczce, po czym stanął obok Ashtona. - Horan, przejrzałem sobie dokładnie jego papiery, kazałem nawet Benowi włamać się do rejestrów. Wszystko pasuje doskonale. - powiedział pełen powagi, spoglądając to na niego, to na Irwina dziwnym wzrokiem.
- O czym ty mówisz? - spytał zdezorientowany Niall. Wszyscy troje patrzeliśmy na Louisa, niczego nie rozumiejąc.
- Ten sam kraj, to samo miejsce, ta sama data. Tutaj nie ma mowy o przypadku.
- Louis! Do rzeczy.
- Horan, przywitaj swojego brata.

środa, 15 lipca 2015

Rozdział 14

Mknęliśmy po pustej obwodnicy, załamując czas. Nie wiadomo kiedy niebo zaszło się ciemnymi chmurami, z których niedługo potem zaczęło padać.
O maskę zaczynają rozbijać się coraz gęstsze krople deszczu.
Nie było żadnej żywej duszy. Tylko ja zdezorientowana tym, co przed chwilą się wydarzyło, on zdenerwowany tym, co przed chwilą się wydarzyło.
I białe Audi, które po prostu było.
Cały czas zaciskałam szczęki, by powstrzymać setki pytań, które cisnęły mi się na wargi. Tak bardzo chciałam wiedzieć co tam się stało. Jednak spoglądając na chłopaka, momentalnie traciłam odwagę. Siedział wyprostowany z pustym spojrzeniem utkwionym na drodze. Palce tak mocno zaciskał na kierownicy, że aż zbielały mu knykcie. Nie oglądał się na boki, nie poprawiał włosów, co poprzednim razem robił wręcz nałogowo, a nawet miałam wrażenie, że nie mrugał, a jeśli ostatecznie to robił, to bardzo rzadko i akurat wtedy, kiedy spuszczałam z niego wzrok. Na pierwszy rzut oka mogło zdawać się, że jest trochę otępiały, jednak to nijak się miało do rzeczywistości.
Właśnie wjechaliśmy na bardzo długą prostą. Momentalnie poczułam jak nasza i tak już ogromna prędkość gwałtownie zaczęła się zwiększać. Przyspieszenie było tak nagłe, że jego siła przywarła mnie do fotela. Bałam się spojrzeć na prędkościomierz, ale i bez niego wiedziałam, że o wiele przekroczyliśmy naszą ostatnią prędkość. Próbowałam uspokoić myśli, powtarzałam sobie, że wie, co robi. To jednak nic nie dawało. Z przerażeniem patrzyłam jak błyskawicznie zbliża się do nas las.
- Zwolnij... - powiedziałam lekko drżącym głosem.
Auto mimo wszystko nie zwalnia.
Zdawało się jednak, że nie usłyszał tego, bo jedynie poprawił lekko ręce na kierownicy i ponownie szczelnie zamknął ją w silnym uścisku swoich długich palców. Byliśmy coraz bliżej, odległość zmniejszała się z każdą sekundą. Spojrzałam na niego. Jego twarz nie wyrażała nic, minę miał neutralną, a spojrzenie w dalszym ciągu utkwione w dali przed sobą ziało pustką. Zachowywał się jak w transie. Cały czas taki sam, nieobecny. Jedynie prędkość i odległość pozostawały w ruchu. Odległość szokująco szybko malała, prędkość szokująco szybko rosła...
Po chwili droga wpada w las.
- Zwolnij! - krzyknęłam dłużej nie wytrzymując.
Tym razem chyba do niego dotarło. Zaczął ostro hamować, ustawicznie wytracając prędkość aż w końcu zatrzymaliśmy się na środku drogi tuż przed linią drzew. Ich gęste korony splatały się wysoko, tworząc jakby baldachim nad jezdnią, który uniemożliwiał dostęp resztek nieprzysłoniętego chmurami światła odbijanego przez księżyc.
Ciemno...
Nastała porażająca cisza przerywana jedynie przez mój ciężki oddech, który próbowałam uspokoić. Kiedy w końcu udało mi się tego dokonać, spojrzałam na niego. Nic. Nie zmieniło się nic.
Wyciągnęłam rękę i chwyciłam go za dłoń, która ciągle kurczowo chwytała kierownicę. Uścisk zelżał, spięte mięśnie lekko się rozluźniły. Tępe spojrzenie zaczęło nabierać ostrości. Wybudził się z tego dziwnego, a zarazem trochę przerażającego transu.
- Przepraszam. - wychrypiał tylko. Spuścił głowę, odetchną kilka razy głęboko i powrócił do poprzedniej pozycji. Jeszcze chwilę tak siedział, po czym przeczesał niedbale włosy ręką, na co mimowolnie się uśmiechnęłam, po czym rzucił mi pytające spojrzenie. Kiwnęłam mu lekko i po chwili ruszyliśmy z miejsca.
Tym razem jednak jechaliśmy spokojnie, rozkoszując się miarowym szumem opon na śliskim asfalcie. Wraz z przekroczeniem linii drzew zniknęło wszelkie źródło światła.
Latarnie pozostały daleko w tyle.
Drogę rozświetlały już tylko reflektory samochodu. Minęła chwila nim wzrok całkowicie przystosował się do zmiany oświetlenia. W pewnym momencie droga zaczynała skręcać. W tym miejscu ściana z drzew była przerwana. W pustym miejscu stał jedynie spróchniały pień, który z jednej strony był wybrakowany.
W wyniku siły uderzenia przednia część samochodu wbija się w gruby pień rosnącego na poboczu świerka.
Mimowolnie na ten widok próbowałam napiąć zwiotczałe momentalnie mięśnie. Zacisnęłam pięści, wbijając sobie paznokcie w wewnętrzną stronę dłoni.
- Zbladłaś. - powiedział nagle. To nie było pytanie. To było stwierdzenie. Nie wysilił się nawet na głupie "Wszystko w porządku?". Tak jakby uważał, że pytanie mnie o to nie będzie miało sensu.
I miał rację, nie miałoby. On by zapytał, ja bym powiedziała, że czuję się dobrze i na tym by się skończyło.
- Kwestia światła. - mruknęłam.
Widziałam jak uśmiechnął się sarkastycznie pod nosem, jednak nic na to nie odpowiedział. I dobrze.
Kilka minut później zjechaliśmy z głównej drogi na osłoniętą przez mrok lasu dróżkę, która prowadziła na posesję chłopaka. Jednak kiedy znaleźliśmy się na miejscu, okazało się, że nie byliśmy sami. Choć trudno go było dojrzeć, pod linią drzew stał jakiś samochód i z tego co pamiętam, to nie należał on do kolekcji Horana. A ciężko by go było przeoczyć, bo był dość charakterystyczny. Czarne, matowe nadwozie zlewało się niemal w jedno z mrokiem, który zapewniały mu drzewa. Zdradliwe były natomiast dwa połyskujące, grube, niebieskie pasy przecinające samochód wzdłuż na pół. Słabe refleksy blasku księżyca, który przebijał się z przerzedzających się strzępów chmur, odbijały się na nich połyskując jaskrawo. Niall również go zauważył, ale nic nie powiedział. Zatrzymaliśmy się przed bramą garażową, która zaczęła się otwierać i chwilę później znaleźliśmy się w środku.
- Zastanów się którym chcesz wrócić do domu, Audi nie wchodzi w grę. - powiedział, kiedy chował kluczyki w skrytce. - A teraz choć na chwilę, bo jak już pewnie zauważyłaś, ktoś czegoś ode mnie chce. - mruknął i podszedł do drzwi prowadzących na teren domu. Otworzył je i stanął obok nich, kierując spojrzenie na mnie.
- Nie, tym razem nie potrzebuję zaproszenia. - uprzedziłam jego pytanie, przypominając sobie sytuację z ich 'bazy', kiedy to miałam przejść przez drzwi w ścianie. Byłam tam tylko przez chwilę, bo po wstrzyknięciu mi atropiny na poprawę wzroku po sytuacji na imprezie Niall przewiózł mnie do siebie po tym jak odpłynęłam. Tamto przejście prowadziło do czegoś na wzór laboratorium. Tym razem wiedziałam co mnie czeka za drzwiami, bo już raz tędy przechodziłam. Ruszyliśmy długim korytarzem do salonu. Na miejscu stanęłam jak wmurowana. Ktoś siedział na jednym z foteli i jakby nigdy nic oglądał telewizję. Był to jakiś chłopak, może dwa, trzy lata starszy ode mnie. Miał długie, niechlujnie poczochrane dłonią brązowe włosy. Podobnie jednak jak blondyn umiał zrobić to tak, że wyglądały perfekcyjnie. Gdybym to ja poczochrała sobie ręką włosy, to wyglądałabym co najmniej jak bezdomna.
- No Horan, dłużej się nie dało? - spytał chłopak, nie odwracając wzroku od ekranu.
- Coś mnie zatrzymało... - powiedział tylko również trochę zaskoczony Niall.
- Zatrzymało? Weź Horan nie... - zaczął nieznajomy, ale urwał w pół słowa, kiedy zobaczył, że blondyn nie jest sam. - Ach tak, zatrzymało.
- Dobra, to nie ma w tej chwili znaczenia. Tak swoją drogą możesz mi łaskawie powiedzieć co robisz w moim salonie?
- Wiesz, niby mogłem poczekać na ciebie w mojej Shelby, ale stwierdziłem, że obejrzałbym coś, więc oto i jestem. - wytłumaczył zadowolony.
- No dobra, ale jakim cudem znalazłeś się w środku? Nie przypominam sobie, żebym dawał ci kiedyś klucze. - sprecyzował Niall, wywracając oczami.
- Nie musisz, mam swój. - odrzekł chłopak, wymachując mu przed oczami czarną wsuwką do włosów. - Dziewczyny mają tego pełno. Noszą to i nawet nie zdają sobie sprawy z tego, że mogą odwiedzić każdy zamknięty dom! -powiedział pełen entuzjazmu.
- Czyli się włamać...
- Oj Horan, nie zagłębiajmy się w szczegóły.
- Braga...- jęknął z politowaniem blondyn. - Skoro już tu jesteś, to możesz mi powiedzieć co chciałeś?
- Po kolei młody. Najpierw dopełnijmy wszelkich formalności. - powiedział chytrze, po czym wstał i podszedł do mnie. - Jak mniemam to właśnie ty jesteś głównym powodem mojego czekania. Louis "Braga" Tomlinson. - wyciągnął do mnie rękę, którą po chwili wahania podjęłam.
- Livianne Harvey, miło mi...
- Jak dla mnie zdecydowanie za grzeczna, ale dla ciebie Horan niczego sobie. - zaśmiał się, patrząc w kierunku blondyna. Kątem oka dostrzegłam, jak ten gwałtownie się spina.
- Co wy macie z tym za grzeczna? To jakiś "test ręki" czy jak? Nie można już być uprzejmym? - rzuciłam, zanim zdołałam ugryźć się w język.
- A jednak pyskata. Już lepiej. - poprawił z uznaniem, puszczając mi oczko. - Po tym "teście ręki" czy jak ty to tam nazywasz wnioskuję, że Hazzę już poznałaś. - zaśmiał się.
- Miała już tę okazję. - mruknął Niall pod nosem ze zniecierpliwieniem.
- Dobra już dobra, spokojnie Horan, nie pali się przecież. Tak jak mówiłem na torze, potrzebuję się dostać do  nory.
- Za dwie minuty przed domem. Chodź. - odpowiedział mu blondyn, po czym zwrócił się do mnie.
Ponownie znaleźliśmy się w hali. Niall podszedł do skrytki, otworzył ją, po czym spojrzał na mnie pytająco.
- Mercedes. - wybrałam, a chłopak posłusznie wyciągną odpowiednie kluczyki i już po chwili znaleźliśmy się w samochodzie.

***

Dziesięć minut później stałam już w laboratorium w bazie lub jak to określił Louis w norze. 
- Mówiłeś coś wcześniej o torze. Byłeś dzisiaj na lotnisku? Nie widziałam cię. - spytałam Louisa, kiedy do nas dołączył. Całą drogę jechał za nami, ale na miejscu poszedł jeszcze skorzystać z łazienki.
- Młody? - spojrzał pytająco na Horana, tak jakby nie wiedział, ile może powiedzieć.
- Louis był w tym budynku, to do niego poszedłem. - wyręczył go Niall.
- Dokładnie, mieliśmy małą sprawę do obgadania, ale bezczelnie nam przerwano, więc stwierdziłem, że dokończymy na miejscu. - skrzywił się trochę na wspomnienie tej sytuacji.
- Co to był za huk? Ktoś strzelił, prawda? Skoro wy jesteście cali, to znaczy, że oberwał ten trzeci, który przeszkodził? - spytałam, korzystając z okazji, że Louis wydawał mi się bardziej wygadany. I miałam rację. Zanim blondyn zdążył go powstrzymać, ten powiedział mi wszystko.
- Jesteś bardzo spostrzegawcza. Masz rację oberwał ten trzeci. Bo widzisz, Shaun i inni jego pokroju zajęli sobie lotnisko na których organizują sobie zloty pasjonatów prędkości. Wiesz o kogo mi chodzi? - przerwał, a ja potwierdziłam jedynie kiwnięciem głowy. - No więc tak jak mówiłem, zajęli sobie lotnisko. Krążą tu grube pieniądze. Ten koleś był powiedzmy, z trochę innej branży. Dwukołowiec. - prychnął, po czym podjął. - Motocyklistom zachciało się dostępu do lotniska, ale Shaun i reszta nie chce się zgodzić, bo straciliby na tym majątek. Określili się jasno, że jeśli ktoś jeszcze raz przyjdzie próbować ich przekonać, to go zdejmą. Ci widocznie nie zrozumieli o co chodziło albo nie szkoda im poświęcać cywilów. - zakończył jakby nigdy nic.
Niall piorunował go wzrokiem, ale Louis nic sobie z tego nie robił.
- To dlatego koniecznie chciałeś zmienić samochód. Bałeś się, że ktoś od nich był na zewnątrz i zechce cię śledzić. - przeniosłam wzrok na blondyna. 
- Ona jest bystrzejsza niż ci się zdaje. Na twoim miejscu powiedziałbym jej wszystko, jeśli tego jeszcze nie zrobiłeś, bo prędzej czy później i tak sama do wszystkiego dojdzie. - powiedział Tomlinson, spoglądając na zaskoczonego moimi spostrzeżeniami chłopaka.
Staliśmy tak w trójkę. Ja trochę zakłopotana dotyczącymi mnie uwagami, Niall w skupieniu przetwarzający to, co usłyszał i Louis, który non stop przenosił spojrzenie ze mnie na Horana, to ponownie na mnie tak, jakby oczekiwał, że zaraz zaczną strzelać od nas fajerwerki.
- Koniec tego, Horan. Jestem zmęczony, dasz mi fenyloetyloaminę i już mnie nie ma. - przerwał w końcu ciążącą w pokoju ciszę.
- Fenyloco? - spytałam zdezorientowana, łamiąc sobie język na próbach powiedzenia tego słowa. - Co to jest?
- Fenyloetyloamina. Dla ciebie to tylko składnik czekolady, który traci swoje właściwości i co najwyżej potrafi wywołać uczucie szczęścia. Ja potrzebuję ich do wytworzenia witaminy A i diabelskiego kurzu. - mrugnął porozumiewawczo. - Taki biznes.


*samochód Louisa znajduje się w zakładce 'Hala'

niedziela, 21 czerwca 2015

Rozdział 13

Jechaliśmy w miarę spokojnie. Drzewa za szybą uciekały niczym gonione wiatrem. Ale to nie one, tylko my mknęliśmy wśród nocy, zostawiając wszystko daleko za sobą. Jedynie gwiazdy dorównywały nam kroku. Tak jakby ścigały się z nami w pogoni za księżycem, który rozpraszał ciemność nocy swoim srebrnym blaskiem. Z radia leciały powolne nuty jakiejś starej piosenki. Było nawet przyjemnie. Nie mówiliśmy za wiele. W zasadzie to jechaliśmy w kompletnym milczeniu, ale nie przeszkadzało mi to zbytnio. Siedziałam z głową opartą o szybę i wpatrywałam się w niebo. Czułam się zupełnie jak jeszcze kilka minut temu na moim parapecie. Z tą jedną różnicą, że nie byłam sama.
Siedział obok mnie. Słyszałam jego spokojny oddech. Siedział wyprostowany z wzrokiem skierowanym na drogę, choć kątem oka zauważyłam, że od czasu do czasu zatrzymuje go również na mnie. Wtedy na jego ustach ląduje delikatny uśmiech i z powrotem powraca do poprzedniej pozycji. Jego rozwiane włosy pozostawały w artystycznym nieładzie. Co chwilę podnosił rękę i przeczesywał je palcami, jakby bał się, że nie są już tak idealnie nieidealne.Wtedy to ja uśmiechałam się pod nosem. On chyba nawet nie zdawał sobie sprawy, że to robił tak często.
- Nie przeszkadza ci ta muzyka? - usłyszałam jego głos przerywający moje rozmyślania.
- Nie - uśmiechnęłam się delikatnie. - choć nie powiedziałabym na pierwszy rzut oka, że taka osoba jak ty będzie słuchała takiej muzyki. - powiedziałam, na co się zaśmiał.
- Taka osoba jak ja czyli jaka? - spytał chytrze.
- No wiesz... - zaczęłam, czując jak krew napływa mi do policzków. - Przepraszam, nie powinnam nikogo powierzchownie oceniać, zapomnijmy o tym, dobrze? - wybrnęłam, chcąc ocalić resztki godności.
Nie odpowiedział mi, ale pokręcił tylko z nutką niedowierzania głową, ciągle śmiejąc się pod nosem. Szybko odwróciłam głowę, chcąc maksymalnie ograniczyć nasz kontakt. Jedyne co udało mi się tym osiągnąć, to jego jeszcze głośniejszy śmiech.
- Urocza jesteś jak się tak peszysz. - stwierdził, na co ja oczywiście jeszcze bardziej poczerwieniałam. - Daj spokój, i tak się przede mną nie schowasz Liv - podjął, widząc moją reakcję. Spojrzałam na niego wilkiem, ale ten zdążył już ponownie wpatrzyć się w widok przed sobą.
- Raczyłbyś mnie uświadomić dokąd jedziemy? - spytałam po kilku minutach ciszy przerywanej jedynie lecącą wciąż muzyką i przyjemnym szumem opon.
- Jesteśmy już blisko, trzeba zrobić dobre wejście - mrugnął do mnie, po czym przełożył jedną dłoń na drążek, puścił pedał gazu, mocno i zdecydowanie wcisnął sprzęgło, przerzucił na siódmy bieg, zwolnił sprzęgło i ponownie przycisnął gaz. Zrobił to szybko i płynnie, czemu towarzyszył charakterystyczny dźwięk przełożenia. Teraz zmienił sposób jazdy. Wskazówka prędkościomierza jednostajnie przesuwała się w prawą stronę, obrotomierz nie pozostawał dłużny. 4000 obrotów dawało o sobie znać drapieżnym rykiem silnika. Mimo tego, że jechaliśmy w granicach 190 km/h,nie czuło się tej prędkości. Jedyne, co potwierdzało nieomylność wskazówki był rozmazany obraz w szybach. Poruszaliśmy się po opustoszałej obwodnicy prześcigając czas. Brak innych samochodów na drodze sprawiał, że mimowolnie czułam się pewniej, choć gdzieś tam wiedziałam, że nic się nie stanie. Dla niego taka prędkość to zaledwie spacerek, to było jasne. Mimo wszystko czułam jak skoczył mi poziom adrenaliny. Zawsze z podziwem i utęsknieniem oglądałam te wszystkie filmy, gdzie piękne i piekielne samochody mkną ciemną nocą przecinając powietrze. Teraz sama mogłam tego doświadczyć.
Przyjemność z jazdy nie mogła jednak trwać wieczne. W pewnym momencie Niall zwolnił - co nie oznacza, że jechał wolno - i skręcił w jedną z uliczek odchodzących na stare lotnisko, które od wielu lat pozostawało zamknięte. Ciekawiło mnie dlaczego akurat to miejsce wybrał. Jednak po pokonaniu kilkuset zawiłych metrów otrzymałam odpowiedź. Przed nami ukazały się setki samochodów, część z nich ustawiona była wzdłuż linii wytyczając granice toru, inne ustawione były grupami. Biły od nich łuny neonowych diod umieszczonych pod podwoziami, od których bił jaskrawy blask, przy okazji odbijając się na błyszczącym lakierze pokrywającym sąsiadujące modele. Część z nich miała podniesione maski, przy których stali właściciele rozmawiając ze sobą, oraz dziewczyny, które pochylone nad silnikiem, polerowały ścierkami odsłonięte elementy. Miejsce to już na pierwszy rzut oka świeciło ogromnymi pieniędzmi. Wszechobecny negliż sprawił iż poczułam się bardzo nieswojo. Te wszystkie dziewczyny okryte w zasadzie skrawkami ubrań przechadzały się bajeranckim krokiem po padoku. Nie wiem jakim cudem utrzymywały się na nogach. Nie byłam w stanie dopatrzyć się ani jednej, która nie dodała sobie minimum dziesięciu centymetrów. Jak na ironię, o ile ubrania miały skrajnie skąpe, na twarzy każdej z nich widniała ogromna warstwa makijażu. Ilość nałożonej na ciało sztucznej opalenizny miała im chyba zapewnić ochronę przed chłodem nocy. A była już niemal północ.
Chłopak pokierował swoje białe Audi na lewą granicę, mijając przy tym wszystkie zgromadzone tutaj samochody i ustawił się na odosobnieniu w mroku cienia rzucanego przez gęste drzewa rosnące przy lotnisku. Zgasił silnik, po czym odwrócił się w moją stronę.
- Nie wyglądasz na jakąś szczególnie zaskoczoną. - stwierdził trochę zdziwiony z nutką zawodu, ale i podziwu w głosie.
- Bo nie jestem - rzuciłam tylko i wysiadłam z samochodu. Niall również wyszedł, okrążył auto i w jednej sekundzie znalazł się centralnie przede mną.
- Zdajesz sobie sprawę z tego gdzie jesteśmy? - zapytał. Kiwnęłam tylko twierdząco głową, na co ten podjął. - Czyli wiesz jak to wszystko wygląda. Wystarczy, że będziesz zgrywała zimną i niedostępną i trzymała się mnie. - dopowiedział z błyskiem w oku.
Ruszyliśmy w stronę centrum lotniska. On w swojej skórzanej kurtce, którą wyciągnął z samochodu, ja w mojej luźnej koszulce. Mimo tego nie było mi chłodno. Sam widok tych wszystkich półnagich dziewczyn sprawiał, że robiło mi się trzy razy cieplej. I choć wiedziałam, że będę się bardzo wyróżniać, nie upodobniłabym się do nich ani na chwilę, nawet gdybym miała taką możliwość. Poza tym przywykłam już do tego, że jestem inna. Tym razem jednak zamiast ignorancji spotkało mnie wręcz niekomfortowe zainteresowanie. Każdy, kogo mijałam zatrzymywał na mnie nachalnie wzrok. Jedni byli zdziwieni, inni patrzyli z zaciekawieniem. Zdarzały się osoby, które na mój widok prychały z pogardą. Kilka razy miałam również dziwne wrażenie, że zawieszony na mnie wzrok zszarpałby ze mnie ubranie, gdyby tylko miał taką możliwość. Oczywiście większość tych ludzi to byli faceci... Starałam się jednak utrzymywać wizerunek, który nakazał mi przybrać Niall i nie zwracać na nich większej uwagi. Szłam z nim niemal ramię w ramię pewnym krokiem z podniesioną głową i wysuniętym delikatnie podbródkiem, zimnym spojrzeniem i zarozumiałością wypisaną na twarzy. Poczułam się znacznie pewniej. Muszę to jeszcze kiedyś koniecznie wykorzystać.
Kilka minut później kluczyliśmy już między samochodami, kierując się w stronę toru. Niall, ujrzawszy kogoś w tłumie, uśmiechnął się zadowolony, chwycił mnie za rękę i energicznie ruszył w jego kierunku, ciągnąc mnie za sobą.
- Hazza, stary, miło cię widzieć. - powiedział do wysokiego chłopaka w jego wieku. Miał długie kręcone włosy i nagie ramiona pokryte labiryntem tatuaży. Jak większość osób w tym miejscu. Przywitali się energicznie, po czym wzrok bruneta skierował się na mnie.
- No no no Horan, a kogo my tu mamy? Niezła z niej laska. - mruknął, w dalszym ciągu lustrując mnie wzrokiem. Zauważyłam, że Niall gwałtownie się spiął. Widząc to, chłopak parsknął śmiechem. - Spokojnie Horan, bo jeszcze ci żyłka pęknie. Za grzeczna jak na mój gust. - dodał rozbawiony.
- Liv, to jest... - zaczął blondyn, jednak jego znajomy mu przerwał.
- Chyba umiem się przedstawić, nie? - spytał sarkastycznie, po czym zwrócił się do mnie. - Harry, ale możesz po prostu Hazza, wszyscy tak do mnie mówią. - powiedział, mrugając porozumiewawczo, po czym wyciągnął do mnie rękę. Uśmiechał się przy tym serdecznie, co wywołało pojawienie się kilku uroczych zagłębień na jego twarzy.
- Livianne, miło mi. - podjęłam, ściskając jego dłoń.
- Taaak, zdecydowanie jak na mnie za grzeczna. - zaśmiał się, na co stojący w dalszym ciągu obok mnie Niall obrzucił go gromiącym spojrzeniem. - Ale chyba nie przyszliście tu po to, by słuchać o moich upodobaniach. Kogo dzisiaj obstawiasz poza swoją dziewczyną? - podjął po chwili. Słysząc to, tym razem to ja parsknęłam śmiechem. Dziewczyną, nie w tym życiu.
- Hamuj Styles. Nie tym razem, dzisiaj obstawiamy tylko widownię. Załatw nam jakąś porządną maskę. - powiedział Niall do Harry'ego, na co ten odwrócił się do stojącego obok chłopaka i powiedział mu coś na ucho, po czym ponownie zwrócił się w naszym kierunku. - Mówisz i masz. Trzeci sektor, srebrne Porsche. Rey was zaprowadzi.
Po chwili pojawił się rzeczony chłopak, który zaprowadził nas we wskazane miejsce. Tak jak powiedział Harry, znaleźliśmy się koło srebrnego auta. Miejsce to było na ostatnim zakręcie, skąd idealnie widać było metę, jak również pozostałe fragmenty toru. Niall oparł się o maskę, po czym powiedział, żebym zrobiła to samo.
- To tak według ciebie spędza się prawdziwy piątkowy wieczór? - spytałam, nawiązując do tego, o czym zapewniał mnie przed domem. W duszy byłam zachwycone, jednak nie dawałam tego po sobie poznać. Dalej zgrywałam tę oschłą.
- Oj już nie udawaj, przecież i tak wiem, że ci się to podoba. - spojrzał na mnie pewny siebie.
- Skąd ten pomysł? - nie odpuszczałam, choć trochę podłamał moją stanowczość.
- Twoja mina, kiedy zobaczyłaś halę. Ten wzrok pełen pasji, kiedy przechodziłaś obok każdego z nich. To wręcz błagalne pytanie, czy dam się przejechać wszystkimi... To było bardziej niż łatwe do stwierdzenia, że kręcą cię te tematy. A utwierdziłaś mnie w tym dzisiaj. Nie każda dziewczyna siedzi spokojnie z błyszczącymi z radości oczami w pędzącym dwieście na godzinę samochodzie po nocy z obcym kolesiem za kierownicą. Proszę cię, nawet jeśli próbowałaś to jakoś ukryć, to muszę cię rozczarować, nie udało ci się. - podsumował, patrząc z satysfakcją jak z każdym jego słowem mina mi rzednie, a pewność ulatuje niczym dym z papierosa. Rozgryzł mnie.
- No dobra, tu jest idealnie! - niemal krzyknęłam, uwalniając całą moją radość i podekscytowanie.
- Ufff, strzelałem. - odetchnął z ulgą, teatralnie ocierając czoło, na co dostał łokciem w bok.
Siedzieliśmy i rozmawialiśmy, wymieniając nasze uwagi dotyczące poszczególnych samochodów od strony technicznej, jak również i wizualnej. W większości przypadków mieliśmy podobne zdanie, choć kilka razy nasze racje się rozbiegały, a każde z nas uparcie broniło swojego zdania. Kilka minut później na linii startu ustawiło się czterech ochotników, którzy już za chwilę mieli sprawdzić się na torze. Przed nimi ustawił się Harry, który pokrótce wyjaśnił zasady, co było prawdopodobnie zbędne, po czym podszedł kolejno do każdego, zbierając od kierowców po zwiniętej rolce banknotów. Teraz już rozumiałam o co chodziło mu wtedy z obstawianiem. Jest bukmacherem, przyjmuje zakłady.
- Jak myślisz, o ile jadą? - spytałam z zaciekawieniem przyglądając się całemu procederowi.
- Oni? Co najwyżej po patyku od łebka. To niższa klasa. Przy moim Audi ich tempo to zaledwie spacerek. - powiedział z nutą wyższości w głosie.
Przewróciłam na to jedynie oczami i cierpliwie wyczekiwałam na start. Obstawiliśmy z chłopakiem naszych faworytów. Po chwili na środek wyszła starterka. Podniosła ręce do góry i rozpoczęła odliczanie. W tym momencie rozpoczęła się walka silników, które przekrzykiwały się jeden przez drugi, warcząc przy każdym najmniejszym dociśnięciu gazu. Wraz z końcem odliczania, dziewczyna opuściła dłonie do ziemi i jak na zawołanie stojące na starcie samochody ruszyły w szaleńczą pogoń. Z wielką pasją uważnie śledziłam ich drogę. Kiedy wpadli w ostatni zakręt, przy którym siedzieliśmy, poczułam mocne uderzenie powietrza, któremu towarzyszył głośny ryk dobywający się spod czterech masek. Następnie wyjechali na ostatnią prostą prowadzącą do mety. Jechali dosyć równo, jednak model wytypowany przeze mnie na kilku końcowych metrach wysunął się nieznacznie, czym zarobił sobie pięć patyków.
- Hah, mówiłam ci, że ten twój gruchot nie ma z nim szans! - krzyknęłam, zeskakując na asfalt.
- Może to ty powinnaś zostać bukmacherem, co? - spytał z grymasem i również zszedł z maski. Trochę go rozumiałam. W końcu siedział w tej branży już jakiś czas, a przegrał zakład ze zwykłą dziewczyną. Przez chwilę zrobiło mi się go trochę szkoda...
Przez chwilę.
- Choć, muszę coś załatwić. - przerwał moje zamyślenie, przywracając mnie na ziemię. Skinęłam głową i ruszyłam za nim.
Tym razem szliśmy o wiele dłużej. W końcu zatrzymaliśmy się przed jakimś budynkiem. Po miejscu, w którym się znajdowaliśmy wywnioskowałam, że służył kiedyś jako biuro bądź coś podobnego związanego z administracją i obsługą lotniska. Wtedy Niall odwrócił się i mocno złapał mnie za rękę.
- Poczekaj tu, za chwilę wrócę. Nigdzie się stąd nie ruszaj, i staraj się nie rzucać w oczy.
- To będzie trudne w tych ubraniach... -wymruczałam pod nosem, ale widząc jego poważne spojrzenie, westchnęłam tylko i potwierdziłam, że zrozumiałam.
Ciekawiło mnie to, po co tam poszedł. Widziałam, że za drzwiami stało dwóch ochroniarzy, którzy przepuścili go dopiero wtedy, kiedy pokazał im jakiś kwit wyciągnięty z wewnętrznej kieszeni jego skórzanej kurtki. Potem drzwi się zatrzasnęły i więcej nie widziałam już nic. Stanęłam pod ścianą i oparłam się o nią plecami, rozglądając się dookoła. W pewnej chwili dostrzegłam jakąś zakapturzoną postać, która zmierzała w stronę tego budynku. Szybko zerwałam się i schowałam za rogiem tak, by być dla niego niewidoczną. W końcu miałam się nie rzucać w oczy, więc chyba lepiej będzie jeśli mnie nie dostrzeże.
Podejrzany typ szybko pokonał dystans i już po chwili znalazł się za drzwiami. Odetchnęłam z ulgą. Nie zauważył mnie. Mimo wszystko pozostałam w tym samym miejscu, w razie gdyby nagle się rozmyślił i wyszedł. I tym razem nie dane mi było dużo czasu na wytchnienie. Niecałe dwie, może trzy minuty po jego wejściu rozległ się głuchy huk, wytracony trochę przez masywne mury budynku. Zdezorientowana i jednocześnie przestraszona, momentalnie przylgnęłam do ściany, chcąc możliwie jak najbardziej wtopić się w tło. Obawiałam się jednak, że zdradzi mnie hałas z klatki piersiowej. Bicie mojego serca było niemal jak echo wystrzału, który musiał mieć miejsce w jednych z pomieszczeń na piętrze. I właśnie w tym momencie dotarło do mnie, że w środku jest Niall.
Kolejny już zastrzyk adrenaliny spowodował, że mimo drżących nóg i łomoczącego serca wychyliłam się zza rogu. W tej samej chwili drzwi gwałtownie się otworzyły i ze środka jak strzała wypadł blondyn. Spostrzegł mnie, chwycił za rękę i zaczął biec w stronę samochodu, ciągnąc mnie za sobą. Zdyszana ledwie nadążałam podnosić nogi. To był ten moment, kiedy dziękowałam sobie w myślach, że wzięłam płaskie buty. Po drodze dopadliśmy jeszcze Harry'ego, któremu Niall pośpiesznie powiedział kilka słów do ucha, by nikt więcej nie mógł dowiedzieć się o co chodzi, po czym podjął przerwany bieg, nieomal mnie przy tym nie przewracając. Kiedy już znaleźliśmy się przy samochodzie, kazał mi natychmiastowo wsiąść, a gdy to zrobiłam, zapalił silnik i szybko opuścił teren lotniska.

*******************************************
Ta dam!
Kto jak zwykle wszystko zawalił? Ja :)))
Trzy tygodnie. Tyle mnie tu nie było. To wręcz tragiczne. Choć z drugiej strony nie tylko ja kończę rok i wgle. Aktywność czytelników również spadła, ale to o tej porze zrozumiałe. Pewnie gdybym nawet dodała dwa tygodnie temu, to nikt by tego nie przeczytał z braku czasu.
Wiele razy próbowałam coś napisać, już siadałam do komputera, ale momentalnie nie umiałam niczego ubrać w słowa. Ba, ja nawet nie wiedziałam jak się nazywam. W czwartek podjęłam się po raz kolejny i wiecie co to przyniosło? Przez cztery godziny siedziałam non stop i napisałam tylko to do pierwszego krótkiego dialogu. W takich chwilach odechciewa się żyć :))
I w takiej też chwili pojawiła się Agnes, która ratuje wszystko. Bardzo dziękuję aniołku, gdyby nie ty, to tego rozdziału pewnie nie byłoby do tej pory. Sam pomysł na rozdział również przyszedł mi dzięki Tobie, więc nietaktem byłoby nie zadedykować Ci tego rozdziału, co właśnie czynię. Wiem, że może ten strzał to jeszcze w zasadzie jedno wielkie "wtf", ale w następnym rozdziale się trochę rozjaśni :D
Po kolejnych sześciu godzinach pisania powstało to. Wena magicznie wróciła i czerpałam największą przyjemność z pisania jak do tej pory. Co automatycznie przekłada się na długość rozdziału, który jest jak do tej pory najdłuższy. Ale tak to jest, jak pisze się o czymś, co się kocha ^^
Pojawiły się dwa nowe wpisy w bohaterach. ;)
Mam nadzieję, że wyszło znośnie.
Enjoy <3

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Rozdział 12

Ten tydzień minął mi dosyć zwyczajnie. Ta sama rutyna, która miała mi towarzyszyć do końca roku szkolnego. Rano pobudka, szybkie zebranie się, potem do szkoły. Na lekcjach byle być obecną ciałem i jako tako kontaktować, myśli odbiegają w nieznane, czasami zupełnie się wyłączając. Po kilku godzinach męczarni powrót do domu, odrobienie lekcji i tępe siedzenie na łóżku do momentu, kiedy postanawiam dać sobie spokój i odpływam.
Ten dzień zapowiadał się dokładnie tak samo. Piątek. Większość osób cieszyłaby się z tego, że to już ostatni dzień przed weekendem. W końcu to piątek, po południu zaczyna się względna wolność. Ludzie hucznie oblewają miniony tydzień. Ulice miasta pustoszeją, bo jak standardowy plan życia zakłada, każdy odhacza w tym momencie klub lub jakąś prywatkę. Po co? Niektórzy idą się zabawić, inni widzą w tym swój sposób na odreagowanie stresu, który kumulował się od poniedziałku. Są i tacy, którzy nie lecąc w kulki, wolą się ostro nabzdryngolić* i na kacu przejechać przez następny dzień. Tyle możliwości, żyć nie umierać... Cóż, ja nie podzielam tego entuzjazmu.
Minął tydzień. Tydzień od tego feralnego porwania. Tydzień od kiedy go widziałam.
Od tamtego dnia nie napisał do mnie ani razu. Żadnej wiadomości, żadnego znaku życia. Mimo iż miałam jego numer, postanowiłam się nie wychylać. Może chce zapomnieć, może znalazł jakiś sposób i nas z tego wyplątał. I uciekł od tego chorego "biznesu". Nie wiem tylko, czy ja też chciałam o tym wszystkim ot tak zapomnieć.
Ślady na ręce dalej były świeże. Cięcia musiały być bardzo głębokie, bo po zasklepieniu pozostały grube i wyraźne blizny, które prawdopodobnie nie zejdą mi do końca życia. Nie chowałam ich jakoś specjalnie w szkole. Nikt i tak nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi. Tylko kiedy wracałam do domu, zakładałam bluzę, by Luke się nie zorientował. Wiecznie tak nie pociągnę, ale dopóki skóra nie zagoi się na tyle, żeby mocne zaczerwienienia zeszły do poziomu bladości, nie mam większego wyboru.
Do pierwszego dzwonka pozostało jeszcze jakieś czterdzieści minut. Siedziałam pod ścianą z książką w ręku, czekając na rozpoczęcie się lekcji. Po drugiej stronie korytarza na wprost mnie znajdowało się duże okno skierowane na wschód, dzięki czemu poranne promienie słońca idealnie oświetlały mi zapisane ciekawą treścią strony. Nie było wielkiego ruchu, w zasadzie na tym korytarzu nie widziałam jeszcze nikogo. Co się dziwić, w końcu pozostało jeszcze dużo czasu. Lubiłam przychodzić tak wcześnie. Skoro i tak jestem na nogach od piątej, czasem piątej trzydzieści, to nie widzę sensu siedzieć w domu z wzrokiem wpatrzonym w tarczę zegara, który żmudnie przesuwa swoje wskazówki, by doczekać się idealnej pory na wyjście z domu. Chyba największą zaletą wczesnego przychodzenia do szkoły jest to, że mogę sobie usiąść, zatopić w swoich myślach. To miejsce staje się wtedy takie inne. Nie ma krzyków czy wrzasków co energiczniejszych uczniów, nie ma szumu nieustających rozmów, które na każdej kolejnej przerwie uświadamiają mi to, że nie mam się do kogo odezwać. Nie ma ciągłego stukania obcasami o podłogę, które z każdym krokiem wybijają pusty marsz obwieszczający wszystkim, że mają pochylić głowy, bo idą dziewczyny, które dodały sobie trzynaście centymetrów wzrostu, więc należy je szanować. Jest cicho, spokojnie...
Na czytaniu mijały mi kolejne minuty, słowo po słowie, strona za stroną, rozdział za rozdziałem. Zatraciłam się w treści, nie zważając na otoczenie. W pewnej chwili po otwartych stronach przebiegł czyjś cień, odcinając na moment dopływ jasnego światła. Westchnęłam cicho i kontynuowałam czytanie. Po chwili jednak dałam za wygraną i podniosłam wzrok znad zadrukowanych kartek, by dowiedzieć się, do kogo należał ów czarny naśladowca.
To był on. 
Doszedł właśnie do końca korytarza i zakręcił, by po chwili zniknąć za ścianą w kolejnej odnodze szkolnego labiryntu. Zanim jednak to się stało, obejrzał się w moją stronę. Widząc, że na niego patrzę, uśmiechnął się tylko zawadiacko i zginął za rogiem. Moja mina w tej chwili musiała być naprawdę bezcenna. Byłam w lekkim szoku. On tu był. Był w tej samej szkole co ja. Ale w końcu byłam naocznym i nie tylko świadkiem tego, jak wychodził z sekretariatu, pewnie zanosił papiery, żeby go przyjęli na jeden z oddziałów. Poznał mnie, ba, on się do mnie uśmiechnął. I to już nie chodzi nawet o to, że ten uśmiech był taki... Taki zniewalający, co tu dużo mówić. Najdziwniejsze jest to, że był on przeznaczony dla mnie i jestem tego pewna, bo jak tylko straciłam go z zasięgu wzroku, to obejrzałam się, czy aby za mną nie znajdował się ktoś inny. Dla mnie. Tej szarej myszy wiecznie przez wszystkich pomijanej. Tej nic nieznaczącej jednostki. Tym jednym skromnym gestem niejako przyznał się do mnie. Czułam się nietypowo. Inaczej niż zwykle. Niezwykle.
Powoli otrząsnęłam się i kręcąc głową z niedowierzaniem ponownie zajęłam się książką. Nie zdążyłam jednak dokończyć pierwszego akapitu, kiedy to znowu ciemność spowiła kartki. Tym razem jednak nie zniknęła po chwili, ale utrzymywała się cały czas w tym samym miejscu. Z lekka zirytowana westchnęłam ciężko i spojrzałam wilkiem na osobę, która raczyła mi przerwać. Widząc śmiejącego się pod nosem Ashtona, przewróciłam oczami i wysiliłam się na sztuczny uśmiech.
- Zasłaniasz mi światło człowieku, odejdź co łaska. - powiedziałam, na co on jeszcze bardziej się zaśmiał.
- Żywisz się energią słoneczną, że tak ci jest potrzebne? - skontrował. Niech ktoś mi powie, czy on jest normalny? Parsknęłam śmiechem i podjęłam przerwaną mi czynność.
- Idiota. - mruknęłam pod nosem, jednak chłopak miał nad wyraz dobry słuch, bo w jednej chwili moje ręce trzymały powietrze. Zdezorientowana spojrzałam na Irwina, który trzymał moją książkę.
- Tak się wita swojego najlepszego przyjaciela? - spytał z udawanym oburzeniem. Puściłam tę uwagę mimo uszu i szybko poderwałam się z miejsca, żeby odzyskać swoją zgubę. Wyciągnęłam rękę, by zabrać przedmiot z rąk Ashtona, jednak ten okręcił się w drugą stronę blokując mi do niej dostęp. Spróbowałam z drugiej strony, jednak on skutecznie powstrzymał moje zamiary. Kilka kolejnych podejść również zakończyło się moją porażką.
- Nie wiedziałam, że najlepszy przyjaciel powinien doprowadzać mnie do szału z samego rana. - fuknęłam w jego stronę. Chłopak odwrócił się do mnie i wyszczerzył szeroko.
- Och, od tego właśnie są najlepsi przyjaciele złotko. - powiedział, a ja poczułam jak powoli puszczają mi nerwy.
- Irwin... - zaczęłam podniesionym głosem, ale mi przerwał.
- Po nazwisku to po pysku, nie słyszałaś o tym? - usłyszałam i zbita z tropu spojrzałam na niego pytająco. - Spokojnie, spokojnie. Ja, Ashton Irwin, jestem światowej klasy dżentelmenem i jak na dżentelmena przystało, na kobiety ręki nie podnoszę. - powiedział dumnie.
- Jakiś ty honorowy. Wolałabym dostać "po pysku" niż słuchać tego biadolenia. - odparłam.
- Ktoś tu jest chyba nie w sosie. - stwierdził zdegustowanym tonem.
- Ciekawa jestem dlaczego... - mruknęłam, na co on chwycił mnie mocno i zaczął tapirować mi włosy na głowie. Próbowałam się wyrwać, ale jego uchwyt był za silny, więc moje szarpanie nie dawało żadnego efektu. Spróbowałam łaskotek. Te akurat podziałały od razu. Chłopak zaczął się wywijać i zwolnił uchwyt, dzięki czemu mogłam się uwolnić. Wyciągnęłam telefon i przejrzałam się w zgaszonym wyświetlaczu. - Ashton... - jęknęłam, widząc jedno wielkie siano na głowie. W tym samym momencie zadzwonił dzwonek na lekcje.
- Znając życie, pewnie teraz pójdziesz do łazienki się ogarnąć. Chociaż mi się tam taka wersja podoba bardziej. No cóż, twój wybór. Bądź spokojna, zajmę ci miejsce. - puścił mi oczko i zniknął za drzwiami do jednej z klas. W tym jednym miał rację, teraz najważniejsza jest szczotka do włosów i jakakolwiek gładka powierzchnia odbijająca obraz. Kiedy już znalazłam się w łazience, spojrzałam w lustro i głośno westchnęłam.
- Ech, to będzie bolało.

***

Lekcje minęły mi dość szybko. Może to dlatego, że pewien człowiek, który jak sam twierdzi, udzielił mi zaszczytu dzielenia z nim ławki, jest kompletnym idiotą. Ale koniec końców mimo iż bywa irytujący, lubię go coraz bardziej. Przegadaliśmy cały dzień. Zauważyłam, że ludzie dziwnie się na nas patrzyli. Wcześniej nie zwróciłam na to uwagi, ale teraz przypominam sobie, że wtedy na korytarzu również obdarzano nas licznymi spojrzeniami. Podejrzewam, że większość, jeśli nie wszyscy po prostu dziwili się, że tak popularny w szkole chłopak jak Ashton, zadaje się z takim zerem jak ja. No cóż, lekko ich wmurowało.
Teraz siedziałam na parapecie przy otwartym oknie i wpatrywałam się w gwiazdy. Zegarek wskazywał 23.16, ale ja nie byłam zmęczona. Obserwowanie nocnego nieba przynosiło mi wielką przyjemność. Lekkie podmuchy chłodnego wiatru były takie uspokajające. Mogłabym tak przesiedzieć całą noc.
W pewnej chwili usłyszałam dźwięk przychodzącej wiadomości. Nie wiedziałam, kto i w jakim celu miałby pisać do mnie o tej porze. Sięgnęłam ręką po leżący obok mnie telefon i odblokowałam wyświetlacz. Trochę zdziwiło mnie to, kto był nadawcą tej wiadomości.
pisz?"

Byłam bardzo ciekawa o co może mu chodzić o tej porze. W końcu skoro widział mnie w szkole, mógł podejść i porozmawiać ze mną wtedy o normalnej porze.
"Nie"
Odpisałam i już miałam odłożyć telefon, kiedy dostałam odpowiedź. Szybki jest.
"A jesteś zmęczona?"
Zaskoczył mnie tym pytaniem. To chyba logiczne, że ludzie o tej porze są raczej zmęczeni. Nie wiem, czy to kwestia wyczucia, czy strzał w ciemno, ale jakimś cudem pewnie znał odpowiedź, skoro zadał tak nielogiczne pytanie.
"Nie"
Tym razem już nie odkładałam telefonu. Cierpliwie wpatrywałam się w ekran, czekając na odpowiedź rozwiewającą moje wątpliwości. Nie trwało to długo.
"Wyjrzyj przez okno"
Od razu skierowałam swój wzrok na zewnątrz.
Stał tam. Patrzył się na mnie z tym swoim zawadiackim uśmiechem. Zdjął swoje okulary przeciwsłoneczne i spojrzał na mnie. Swoją drogą jaki sens widział w noszeniu ich o tej porze?
- Skoro nie śpisz i nie jesteś zmęczona, to może dasz się namówić na mały wypad? Taka nasza mała "tygodnica" Pokażę Ci jak naprawdę spędza się piątkową noc. - zaproponował. W głowie od razu pojawiły mi się wspomnienia ostatniej imprezy. Wszystkie te wydarzenia były takie świeże, choć z drugiej strony minęło już tyle czasu...
- Tak zazwyczaj wyrywasz dziewczynę z domu? Stając pod jej oknem i stawiając w zasadzie prze faktem dokonanym? Bardzo.. hmm, oryginalne. - odpowiedziałam. Zaśmiał się na te słowa.
- Ja przynajmniej jestem oryginalny. To jak, idziesz? - spytał. Po krótkiej chwili namysłu zdecydowałam.
- Za pięć minut przed domem. - rzuciłam, po czym zamknęłam okno i przebrałam się z piżamy w leżące na fotelu czarne rurki i luźną koszulkę. Upewniwszy się, że Luke śpi, wyszłam z domu i zamknęłam drzwi kluczem, po czym odwróciłam się w kierunku ulicy. Przed domem stało białe Audi. Uśmiechnęłam się pod nosem.
- A więc dzisiaj stawiasz na mocne w zakrętach.**

**************************************************************

*upić się (gwara roztoczańska, jako że ja też jestem z Roztocza ^^)
** Odniesienie do opisów z 10 rozdziału

Trochę spóźniony, ale jest w ramach prezentu na dzień dziecka. Mam nadzieję, że nie wyszedł najgorzej, choć jest to wielce prawdopodobne, bo nie miałam na niego większego pomysłu. Dajcie znać co sądzicie :)
Pojawiła się zakładka "Mój drugi blog". Zaczęłam pisać drugą historię na Wattpadzie. I żeby nie było niedomówień, to nie jest tak, że teraz pisanie tutaj zarzucam lub skupiam się na nim mniej. Tam rozdziały są bardzo krótkie. Mam na nie pomysł i wcielam go w życie, a napisanie tam rozdziału zajmuje mi jakieś 10 minut, w przeciwieństwie do tych, które piszę po kilka godzin. Opowiadanie nazywa się "Sen nocy mrocznej", jest już dodany prolog i dwa rozdziały, oczywiście każdego bardzo zapraszam :)
Ze mnie na dziś to chyba tyle. Do następnego <3

piątek, 15 maja 2015

Rozdział 11

- Możesz mi powiedzieć gdzie byłaś?
Ledwie co zdążyłam wysiąść z auta, kiedy w drzwiach wejściowych stanął nieźle wkurzony Luke. Uważnie obserwował odjeżdżającego szarego Astona Martina, który ruszył z miejsca z piskiem opon, a chwilę później zniknął za zakrętem. Wtedy jego wzrok ponownie zatrzymał się na mnie. Przeszywał mnie nim na wylot. Jestem pewna, że gdyby to było możliwe, przeszukałby mnie doszczętnie w celu poznania wszystkich informacji na temat ostatniej nocy. Jako że nie był jednak w stanie tego zrobić, musiał wszystkiego dowiedzieć się z moich ust. A to oznaczało, że nie odpuści, dopóki nie dowie się tego, czego chce. Wiedziałam o tym, jak nikt inny.
Przed Luke'iem bezpieczniej było nic nie zatajać w takich sytuacjach, bo stawał się nieznośny. Najpierw próbował przez kilka dni się czegoś dowiedzieć, kiedy jednak jego natrętność nie osiągała zamierzonego efektu, zmieniał taktykę. Przestawał się odzywać, unikał jakiegokolwiek kontaktu. Był urażony, nie z tego powodu, że mu się nie udało niczego dowiedzieć, ale dlatego, że nie byłam z nim szczera. Uważał wtedy, że nie liczę się z nim, więc unikał mnie. Znikał z domu na całe dnie bez słowa odzewu. Kiedy jakimś cudem zastałam go w salonie, natychmiast wstawał i bez słowa się z niego ulatniał. Sprawiał, że czułam się sama, bez nikogo, do kogo mogłabym powiedzieć chociaż zwykłe "cześć". Przebywanie w pustym domu stawało się udręką, moim własnym więzieniem, w którym doświadczałam tego, co byłoby, gdyby naprawdę zniknął. To łamało mnie doskonale. Nie umiałam wytrzymać dłużej niż kilka dni. Raz tylko przez tydzień zawzięcie starałam się mu udowodnić, że już mnie to nie rusza, że tym razem się nie dam. On wiedział, że nie dam rady. I ja też to wiedziałam.

Kiedy w końcu dawałam za wygraną, wieczorem przygotowywałam nam po kubku ciepłego napoju, w moim przypadku była to tradycyjnie moja ulubiona orzechowa kawa, w jego - bawarka*. Przychodziłam wtedy pod jego pokój i pukałam, a kiedy słyszałam beznamiętne "Proszę.", otwierałam łokciem drzwi, stawiałam kubki na biurku i przysiadałam na brzegu łóżka, na którym leżał rozłożony. Ręce miał założone za głową, a wzrok skierowany centralnie w sufit imitujący gwieździste niebo. Pomalowała go mama, która obok zwykłej pracy imała się dodatkowo malarstwem. Pamiętam, jak na piąte urodziny dostałam od niej namalowany obrazek Kłapouchego. Do tej pory wisi u mnie w pokoju.
Po kilku minutach ciszy za każdym razem teatralnie wzdycha, przewraca oczami i  pyta "Czego chcesz bezduszna istoto?". Odpowiadam mu wtedy, że przyniosłam bawarkę. To wystarczy, żeby się ożywił. Momentalnie świecą mu się oczy, a na twarzy maluje się dobrze skrywana radość. Wtedy podaję mu ją i w spokoju dopijamy co do ostatniej kropelki. Następnie Luke rozciąga palce, czemu towarzyszy ten charakterystyczny trzask, na co ja mimowolnie się krzywię. Na widok mojej miny zaczyna się śmiać i w tym momencie przestaje zgrywać, a ja mówię o wszystkim, co się stało.
Zawsze istniała też opcja, że o niczym się nie dowie, ale do tego trzeba by było umieć wszystko zamaskować, nie dać niczego po sobie poznać. Ja niestety nie zostałam obdarzona takim talentem przez matkę naturę.
Wiedziałam, że i tym razem już się nie wywinę. Ba, teraz to było niewykonalne. W końcu sam był świadkiem tego, jak wysiadam z jakiegoś obcego auta, które swoją drogą nie mogło mało kosztować. Poza tym patrząc na to, że nie mam znajomych poza Ashtonem, który takiego samochodu nie posiadał, dosyć dziwne było to, że przyjechałam z kimś, kogo nie zna. Coś mi się wydaje, że nie skończy się to bawarką za kilka dni...
- No słucham. - odezwał się ponownie, kiedy znaleźliśmy się już w domu.
- Byłam na imprezie z Ashtonem. Przecież sam mnie namawiałeś, żebym poszła... - zaczęłam, ale momentalnie mi przerwał.
- Tak? To czemu Ashton po dobrych dwóch godzinach dzwoni do mnie, że nigdzie nie może Cię znaleźć? Może się w tłumie zgubiłaś, co? - jego głos balansował na granicy krzyku, jednak ostatecznie pozostawał w obrębie jedynie podniesionego tonu.
- To nie tak... - ponownie podjęłam próbę wytłumaczenia, ale i tym razem nie było mi dane dokończyć.
- A ja myślę, że dokładnie tak. Znikasz bez słowa, zero rozmowy, zero SMS-ów, nawet mu tam głupiej kartki nie napisałaś. Wiesz jak on się czuł? Był strasznie przejęty, w końcu poszedł tam z tobą, poczuwał się za ciebie odpowiedzialny, obwiniał się o to. Ale to jeszcze nic. Całą noc na ciebie czekałem. Godzina po godzinie lecą jak zaczarowane, a ty się nie pojawiłaś. Nie zmrużyłem oka ani na chwilę, działałem już tylko dzięki półlitrowemu kubkowi kawy. Ale czekałem cały czas, myśląc, że może akurat za chwilę usłyszę skrzypnięcie drzwi. I nic. A ty jakby nigdy nic wracasz do domu nad ranem, a co najlepsze wysiadasz z jakiegoś samochodu. - był strasznie zdenerwowany. Jeszcze go takiego nie widziałam. To była ta chwila, kiedy myślami sprawdzałam szafki w kuchni w celu zlokalizowania melisy.
- Nie denerwuj się tak... - i w tym momencie po raz trzeci mi przerwał. Jak ja mam mu cokolwiek powiedzieć, kiedy nie dopuszcza mnie do głosu?
- Jak mam się nie denerwować? Czy do ciebie do jasnej nie dociera, że się martwię o ciebie? - wykrzyczał.
- Posłuchaj mnie w końcu! - podniosłam głos, by powstrzymać jego dalszą salwę wyrzutów. Umilkł, dalej jednak patrząc na mnie zdenerwowanym wzrokiem. - Było tak, że Ashton zauważył bardzo uroczą dziewczynę, więc kazałam mu do niej iść i zagadać. Kiedy poszli, zrobiło mi się słabo, więc poszłam na górę znaleźć jakiś cichy pokój. Byłam bardzo zmęczona, musiałam zasnąć. Obudził mnie jakiś chłopak i zaproponował,że mnie odwiezie do domu. To wszystko, przepraszam, że to tak wyszło. Uwierz mi, nie zrobiłam tego specjalnie, ale sam wiesz, jak reaguję na taką mieszankę dymu i alkoholu. Jeszcze raz przepraszam za zarwaną noc i za wszystkie nerwy. Wynagrodzę Ci to jakoś. - powiedziałam, starając się być jak najbardziej wiarygodną. W sumie to praktycznie wcale nie rozminęłam się z prawdą. Nie skłamałam, pominęłam tylko niektóre mniej istotne fakty... Na szczęście uwierzył, bo po chwili znalazłam się w jego ciepłych ramionach.
- Nigdy więcej mnie tak nie strasz, okay? - powiedział, łaskocząc moje ramię swoim ciepłym oddechem. Na to tylko mocniej ścisnęłam ręce. Kołysaliśmy się tak chwilę, po czym poczułam jak się odsuwa, utrzymując mnie na długości swoich ramion. - A co do wynagrodzenia, to co powiesz na bawarkę wieczorem przez dwa tygodnie? - wyszczerzył się na te słowa. To jest miłość, nie widzę innego wytłumaczenia na taką fascynację zwykłym napojem.
- Cztery dni. - zaczęłam się z nim targować.
- Półtorej tygodnia.
- Tydzień. I ani sekundy więcej. - ucięłam krótko.
- Niech ci będzie marudo. - zaśmiał się i puścił mnie.
Byłam bardzo zadowolona, że skończyło się to tak dobrze. Myślałam, że będzie gorzej. Ale co mu miałam powiedzieć? "Słuchaj, bo jakiś gościu zlecił moje porwanie i teraz jestem uzależniona od chłopaka, którego poznałam wczoraj przypadkiem. To nic takiego, możesz dać sobie z tym spokój."? Ta opcja odpada, nawet nie chcę myśleć, co by się wtedy działo.
Chciałam uwolnić się od wszystkich myśli, chciałam chociaż na chwilę o tym wszystkim zapomnieć. Byłam bardzo zmęczona, chciałam jak najszybciej się położyć i zasnąć. Przeskakując co dwa stopnie, pokonałam schody i znalazłam się na górze. Otworzyłam drzwi do mojego pokoju na oścież, po czym od razu rzuciłam się na łóżko, chowając głowę w miękkich poduszkach. To uczucie było cudowne. Tak bezkarnie leżeć mogłabym całe życie.
Nagle poczułam, jak łóżko się ugina. Przestraszona szybko zerwałam się do pionu.
- Irwin, przysięgam ci, zginiesz marnie. - powiedziałam srogo, kiedy zobaczyłam, kto był sprawcą mojego zawału.
- Coś mi się wydaje, że to ja teraz powinienem ci grozić. - odpowiedział. Zmierzyłam go dokładnie wzrokiem. Był zmarnowany. Podkrążone oczy, zmęczona twarz. Spod tego wymęczonego oblicza przebijał ten stary, zarezerwowany tylko dla niego szelmowski uśmiech, który rozpromieniał go nieco. Nie był zły tak, jak Luke. Był zatroskany. I to był dziwny widok. Odwzajemniłam jego uśmiech.
- Przepraszam, wtedy ja... - zaczęłam, ale mi przerwał. Czy ja dzisiaj będę mogła coś powiedzieć bez wtrąceń?
- Nie musisz mi się tłumaczyć - zaśmiał się. - Wy, Harvey'owie macie głośne dyskutowanie we krwi. Po prostu następnym razem idziesz z nami. - powiedział luźno.
- Pfff, no chyba nie. Wybacz mi, może i nie jestem staroświecka, ale w trójkąciki to ja nie wchodzę. - zareagowałam natychmiast. Ashton spojrzał na mnie pobłażliwie. Postanowiłam jednak to zignorować. - A właśnie, mów jak tam poszło? - ożywiłam się momentalnie.
- Jak poszło z czym? - spytał, udając zdziwionego.
- Nie tym razem Irwin, opowiadaj wszystko jak na spowiedzi. - powiedziałam, dodając sobie mocy przekonywania przymrużonymi oczami, które miały ucharakteryzować moją minę na wnikliwego detektywa.
- Liv, nie sądzę, żeby to było konieczne. - zaczął się wykręcać. Jego policzki zaszły się lekką czerwienią.
Czy ja dobrze widzę? Ashton się zaczerwienił! Czyli coś jest na rzeczy.
- To źle sądzisz. No mów jak było - przeciągałam błagalnie każdą sylabę, byleby tylko zlitował się w końcu i mi powiedział. - No przecież widzę, że ci się spodobała, inaczej byś nie zachodził teraz czerwienią. - podjęłam po jego braku odzewu.
- Liv, mogłabyś znaleźć kogoś innego do torturowania?
- Mogłabym, ale wybrałam ciebie. - wyszczerzyłam się do niego szeroko. - To chociaż powiedz mi jak ma na imię ta szczęściara?
- Blair... - powiedział powoli, jakby rozkoszując się tym imieniem. Jego wzrok powędrował pod sufit, a na usta wkradł się delikatny uśmiech. Odleciał, no po prostu odleciał.
- Ktoś tu się zakochał... - zachichotałam na widok tego, jak zdezorientowany z powrotem wraca ze stanu rozmarzenia. Nie zdążył jednak nic odpowiedzieć, bo powstrzymałam go gestem ręki. Z klatki schodowej dobiegał głośny odgłos kroków. - Pozwól na chwilę nie interweniować, dobrze? - spytałam, po czym nie czekając na jego odpowiedź, szybko schowałam się za otwartymi drzwiami. Chwilę później do pokoju wszedł Luke, rozglądając się po nim.
- Stary, widziałeś Liv..? - pytająco spojrzał na siedzącego w dalszym ciągu na moim łóżku Ashtona. Zanim zdążył się odwrócić, skoczyłam mu na plecy i chwyciłam się mocno nogami. Luke stracił równowagę i przewrócił się na podłogę, pociągając mnie za sobą.
- Co ty sobie wyobrażałeś? Jak mogłeś mi nie powiedzieć, że on też tu jest?? - zaczęłam obrzucać go zarzutami, siedząc na nim dalej, by nie mógł wstać. - A jakbym zaczęła się przebierać w coś luźniejszego do chodzenia po domu, a ten idiota dalej by tam cicho siedział? Też by ci było do śmiechu? - kontynuowałam mój atak. Ashton zwijał się ze śmiechu na moim łóżku, Luke też o mało co się nie zaszedł. On wiedział, że mój pokój nie jest pusty i nie uprzedził mnie, że mam tam "niechcianego gościa". Przecież gdyby doszło do tego, o czym powiedziałam przed chwilą, chyba zapadłabym się pod ziemię.

- Jak dla mnie możesz to zrobić nawet teraz - zdołał powiedzieć Ashton między salwami śmiechu. Spodziewałam się, że w tym momencie Luke jakoś zareaguje. W końcu był moim bratem i powinien jak każdy normalny brat w takiej chwili spoważnieć, spiorunować Irwina wzrokiem i spowodować tym samym tą niezręczną ciszę, kiedy nikt nie wiedziałby jak się odezwać. Owszem, zareagował. Ale nie tak jak się tego spodziewałam. W ciszy ze srogim wyrazem twarzy wstał, podszedł do niego, po czym rzucił się na łóżko wznawiając przerwany na chwilę śmiech. Leżeli tam obaj, a ja na ich widok załamywałam ręce.
- To tak się za mną wstawiasz? - spytałam podniesionym głosem. Nie miałam już na nich siły, nie wytrzymałam. Również zaczęłam się śmiać, po czym wgramoliłam się po miedzy nich i usiadłam na środku łóżka z podciągniętymi kolanami, opierając się o wezgłowie. Sięgnęłam po telefon, który leżał na szafce nocnej, po czym odblokowałam ekran, na którym pojawiła mi się jedna nieprzeczytana wiadomość od nieznanego numeru.
"To kiedy następny raz?"
Uśmiechnęłam się pod nosem, po czym zapisałam numer w kontaktach i odpowiedziałam.
"Masz jakieś sugestie?"
Nie musiałam długo czekać na ponowne rozjaśnienie się wyświetlacza.
"Jeszcze nie wiesz na co mnie stać. Zobaczymy się niedługo, bądź gotowa"


***********************************************************
*bawarka - herbata z mlekiem

Cześć Wam.
Oto rozdział.
Taki sobie. 
Miał być lepszy.
Cóż, nie wyszło.
Może ujdzie.
Zmienił się troszkę wygląd bohaterów.
Soł, zapraszam
Enjoy <3