piątek, 31 lipca 2015

Rozdział 15

Ten dzień był wyjątkowo chłodny. Słońce pojechało sobie na urlop. Może na Karaiby? Tego nie wiem. Pewna jestem natomiast, że w Bath go dzisiaj nie było. Zniknęło. Zostawiło miasto samemu sobie. Niebo było jedną wielką szarą plamą, mgła unosiła się nad ulicami. Typowy październikowy dzień. Pierwszy miesiąc szkoły mam już za sobą. Jakoś to idzie, nie narzekam.
Tak w zasadzie to byłabym głupia, narzekając. Wiele się przez ten czas zmieniło. Wcześniej tydzień był zwykłym rutynowym chodzeniem do szkoły, a w każdej wolnej chwili siedzeniem w domu. A teraz?
Teraz nie poznaję samej siebie. Już nie jestem wiecznie sama. Praktycznie na każdej lekcji siedzę z Ashtonem. Mam takie ogromne szczęście, że jest ze mną w klasie. Dzięki temu spędzamy ze sobą codziennie bardzo dużo czasu, który wykorzystujemy w stu procentach. Najczęściej po prostu gadamy o wszystkim i o niczym, ale jak trafi się nauczyciel, który ma gorszy dzień, to po kilku dosadnych upomnieniach przerzucamy się na kartki i gramy w kółko i krzyżyk albo wisielca. Jakoś trzeba sobie radzić. Za to na przerwach ciężko jest go dopaść. Równo z dzwonkiem wstaje i wychodzi, niezależnie od tego, czy lekcja się skończyła, czy profesor dyktuje koniec notatki, zadaje pracę domową lub przekazuje nam jeszcze jakieś mniej lub bardziej ważne informacje. Za każdym razem twierdzi, że nie chce zmarnować ani sekundy dłużej na słuchanie tych bzdetów. Ja jednak wiem po co tak naprawdę tak szybko się zrywa. Podobno można go zawsze znaleźć na sąsiednim oddziale medycznym. To oczywiste, że z Blair jest coś na rzeczy, nie mam jednak pojęcia po co ten idiota jeszcze się z tym ukrywa. To tylko kwestia czasu aż w końcu pęknie i się przyzna.
Co w takim razie robię na przerwach? Różnie. Niekiedy to co zwykle - czytam, słucham muzyki. Zdarza się jednak że nie siedzę sama. Czasami całkiem przypadkiem - o ironio - wpadam na chłopaka, który dziwnym trafem nigdy nie widzi jak idę korytarzem i nie schodzi mi z rogi. Dopiero po fakcie podnoszę utkwione w płytki spojrzenie i okazuje się, że to nie kto inny, jak Niall. Okazało się, że jego klasa też oscyluje w obrębie tego samego oddziału, co mój, więc widujemy się dosyć często. Złapałam z nim dobry kontakt, a przynajmniej tak mi się wydaje. Nie jest taki przerażający jak wydawało mi się za pierwszym razem, kiedy miałam z nim bliższy kontakt. Widać, że stara się złapać ze mną bliższą więź, która znacznie ułatwiłaby nam życie w powiązaniu naznaczeniem. Dzięki temu wspólne spędzanie czasu nie jest dla nas karą, a przyjemnością.
Od naszego ostatniego wypadu na lotnisko, jeździmy tam w każdy piątek. To taki jakby nasz osobisty rytuał. Na początku opierało się to tylko na obserwacji innych, tak jak za pierwszym razem. Ostatnio jednak zapewniłam go, że oswoiłam się już z tym miejscem i tymi ludźmi, a ci ludzie ze mną na tyle, że nie będzie dla mnie problemem zostać samej i obserwować jego poczynania za kierownicą. Nie to, żebym jakoś specjalnie trzymała go wcześniej, wręcz nalegałam, żeby startował, jednak uparcie trwał w swoim zapatrzeniu i nie dawał się zgiąć.
Aż do ostatniego piątku.
To było tydzień temu, dzisiaj znowu byliśmy umówieni na 23.30 pod moim domem. Niby dosyć późno, ale bezpiecznie z tego względu, że wyczerpany po tygodniowej pracy w warsztacie Luke padał o tej porze ze zmęczenia jak nieżywy i mogłam spokojnie wyjść bez obawy, że nakryje mnie na tym, jak wychodzę.
Zegar na szafce wskazywał 23.15. Siedziałam na łóżku w szarych dresach, luźnej koszulce i grubych, puchowych skarpetach, czytając książkę. Jedynym źródłem światła była stojąca na szafce nocnej lampka, więc w pokoju panował przyjemny półmrok. W pewnej chwili usłyszałam ciche skrzypnięcie klamki i z uchylonych drzwi wyłonił się Luke.
- Jeszcze nie śpisz? - spytał.
- Masz tak słaby wzrok, że potrzebujesz okularów? - odpowiedziałam ironicznie, nie podnosząc wzroku znad książki.
- Nie bądź taka do przodu, bo ci z tyłu zabraknie. - skontrował, po czym przeciągle ziewnął.
- Ty może już idź spać, bo ci od tego rozdziawiania paszczy jeszcze szczęka wypadnie. - rzuciłam ze śmiechem.
Na te słowa Luke przymrużył powieki i obrzucił mnie morderczym spojrzeniem, jednak nie odpowiedział nic na to. Widocznie był zbyt zmęczony. Patrzył tak na mnie chwilę, po czym odwrócił się i wyszedł, trzaskając lekko drzwiami.
- Mówi się dobranoc baranie! - krzyknęłam za nim.
- Dobranoc. - doszedł mnie jego stłumiony głos. Co za człowiek...
Dokończywszy rozdział, odłożyłam książkę na szafkę i zwlekłam się z łóżka, by się przebrać. Nie pojadę tam przecież w dresach...
Dwie minuty przed wyznaczoną godziną zeszłam po cichu na dół. Założyłam trampki i narzuciłam na siebie bluzę, którą przyniosłam z pokoju, po czym wyszłam na zewnątrz, zamykając za sobą drzwi na klucz. Odwróciłam się i mój wzrok automatycznie zatrzymał się na srebrnej Hondzie stojącej przy podjeździe. Uśmiechnęłam się szeroko i ruszyłam w stronę czekającego na mnie samochodu.

***

Niedługo później znaleźliśmy się na lotnisku. Niall zatrzymał się w tym samym miejscu pod drzewami co zwykle, co robił za każdym razem od naszej pierwszej tutaj wspólnej wizyty, po czym wysiedliśmy.
- O ile dzisiaj jedziesz? - spytałam, kiedy ruszyliśmy w stronę centrum padoku.
- Dzisiaj się nie ścigam, mam do załatwienia pewną sprawę. - odpowiedział, kiedy obszedł samochód i zrównał się ze mną.
- Tak? To gdzie idziemy? - spojrzałam na niego pytająco.
- Do Bragi. - odrzekł, uśmiechając się do mnie znacząco.
Oznaczało to, że zmierzamy na drugi koniec lotniska, czyli tam, gdzie byłam za pierwszym razem. Musieliśmy pokonać spory kawałek, lawirując między ludźmi i autami. Nie było to łatwe zadanie, bo jak za każdym razem zjechało się mnóstwo osób. Nie śpieszyliśmy się jednak zbytnio. Niall nie narzucał jakiegoś morderczego tempa. Idąc obok siebie, ustawicznie pokonywaliśmy kolejne metry dzielące nas od stojącego na uboczu budynku. Pokonanie całej tej drogi zajęło nam niewiele poniżej dziesięciu minut.
- Daj rękę. - powiedział do mnie Niall, kiedy znaleźliśmy się przed drzwiami.
- Po co? - spytałam, wyciągając dłoń.
- Żeby ochroniarze nie mieli wątpliwości, że przyszłaś tu ze mną. - mówiąc to, splótł nasze palce i mocno ścisnął. Oddałam uścisk na znak, że jestem gotowa.
Wolną ręką chłopak otworzył drzwi i weszliśmy do środka. Tak jak uprzednio, zaraz przy wejściu stało dwóch napakowanych ochroniarzy. Spojrzeli na nas przelotnie, ale nie wykonali żadnego ruchu. Chłopak kiwnął im na przywitanie, po czym poprowadził nas w głąb korytarza. Może i z zewnątrz budynek nie prezentował się jakoś specjalnie, ale za to wnętrze robiło niemałe wrażenie. Było w tym widać ogromne pieniądze.
W korytarzu panował półmrok rozświetlany przez niebieskie ledy umieszczone w ścianach. Od czasu do czasu ich ciąg przerywały utrzymane w klimacie zamknięte drzwi z ciemnego drewna. Po pokonaniu korytarza dotarliśmy do schodów. Te w dół podświetlone były na czerwono, na górę zaś na niebiesko.
- Gdzie teraz? - spytałam. Zdałam sobie sprawę, że ciągle go trzymam za rękę, więc natychmiast ją puściłam i rozejrzałam się dookoła. Wszędzie jedynym źródłem światła były kolorowe ledy, nie było mowy o normalnej żarówce. Na lewo znajdowało się coś na wzór kuchni, a przynajmniej tak mi się wydawało. Na prawo natomiast odchodził korytarz, który po obu stronach zawierał rząd drzwi. Jak wywnioskowałam po błyszczących na nich elementach, to musiały być łazienki.
- Na górę. - odpowiedział blondyn, przyglądając mi się uważnie.
- A co jest w takim razie na dole?
- Wsłuchaj się. - rzucił tylko.
Zamilkłam. Dopiero teraz, kiedy względnej ciszy nie przerywało nasze tupanie ani rozmowy, dało się słyszeć ciche, stłumione dudnienie.
- To muzyka? - spojrzałam na niego pytająco, na co kiwnął twierdząco głową. - Dla kogo gra i dlaczego ją tak słabo słychać?
- Ściany wygłuszające. - stuknął kilka razy knykciami o ścianę. - Powiedzmy, że pod nami znajduje się coś na rodzaj... klubu. - powiedział z ledwo widocznym grymasem na twarzy.
Nie mówiąc nic więcej, odwrócił się i ruszył schodami na górę. Nie pytałam go, dlaczego tak dziwnie zareagował, tylko posłusznie ruszyłam za nim.
Na górze znaleźliśmy się na kolejnym korytarzu. Tutaj było trochę inaczej. Nadal pozostawało ciemno. Kolor oświetlenia również nie uległ zmianie. Różnicą było natomiast to, że korytarz był trochę szerszy, a podłoga wyłożona została białą wykładziną, co w zestawieniu z ciemnymi ,ścianami i tym oświetleniem dawało niesamowity efekt.
Dotarliśmy na koniec korytarza. Niall bez pukania chwycił klamkę i szeroko otworzył drzwi, po czym weszliśmy do środka.
Znaleźliśmy się w dużym, jasnym pomieszczeniu. Po prawej stronie ustawione były skórzane kanapy, po lewej zaś znajdowała się ściana alkoholi z ladą barmana. Zupełnie jak w salonie w bazie Shauna. Jednak nie to przykuło moją uwagę. Na wprost drzwi pod ścianą znajdowało się długie i szerokie biurko, za którym w skórzanym fotelu siedział...
- Louis. - powiedziałam zaskoczona.
- We własnej osobie. Witam w moich skromnych progach. - powiedział, wstając ze swojego miejsca, po czym podszedł do mnie i zamknął mnie w szczelnym uścisku. Nie powiem, byłam lekko zdezorientowana, ale oddałam uścisk.
- Rzeczywiście,bardzo skromnych. - odpowiedziałam, kiedy w końcu mnie wypuścił.
- Wiem mała, że pewnie widziałaś lepsze. Ale jak to mówią ciasne, ale własne. - rzekł, a ja zakrztusiłam się powietrzem. Lepsze? Ciasne? Ja?
- Jest już? - włączył się do rozmowy Niall.
- Jeszcze nie, ale zaraz tu będzie. - mrugnął do blondyna, po czym gestem ręki wskazał kanapy po prawej. Posłusznie zajęliśmy swoje miejsca.
- Mogę spytać na kogo czekamy? - spytałam blondyna. Ten już chciał się odezwać, ale nie dane mu było dojść do słowa.
- Nie powiedziałeś jej? A myślałem, że chociaż trochę oleju w głowie masz. Przecież mówiłem ci, że powinna wiedzieć wszystko. - skarcił go Louis. Chłopak chciał zaoponować, ale i tym razem gospodarz okazał się szybszy. - Twojemu chłoptasiowi zamarzyły się lepsze osiągi, więc zamówił sobie pewne ulepszenia, które miał dowieźć tutaj jakiś gościu z zaprzyjaźnionego sklepu z częściami. Ale jak widzisz, jeszcze nikogo nie ma. - wyjaśnił Louis.
Trochę speszyłam się na jego słowa, Niall natomiast tylko wywrócił na to oczami.
- Powiedziałbym jej, gdybyś mnie dopuścił do słowa. - wymamrotał zrezygnowany.
- Już się nie tłumacz frajerze. - prychnął Louis.
- Hamuj Braga - przecedził przez zęby, ale Tomlinson najwyraźniej postanowił sobie nic z tego nie robić. Spojrzał na biurko, na którym zapaliła się czerwona kontrolka. - Zdaje się, że nasz gość przybył. Zaraz dostaniesz te swoje części.
Niedługo później dało się słyszeć pukanie, po czym w drzwiach pokazał się jakiś chłopak.
- Gość do pana.
- Przyprowadzić go tutaj.
- Oczywiście.
Posłany wycofał się, po czym opuścił pomieszczenie i znowu zostaliśmy sami.
 - No no no, kto by pomyślał. Pełen respekt. - spojrzałam z uznaniem na Louisa, który wyszczerzył się na te słowa.
- No wiesz, tak to jest, jak się rozmawia z szefem. - mrugnął porozumiewawczo.
- Mówiłeś kiedyś, że prowadzisz biznes, ale nigdy nie pochwaliłeś się jaki. - przypomniałam sobie sytuację sprzed miesiąca, kiedy to spotkaliśmy się ostatnim razem.
- Louis to diler. - wyjaśnił Niall.
- Diler? - zaskoczona przenosiłam wzrok z jednego na drugiego.
- Sam bym jej powiedział, nie musiałeś mnie wyręczać. - skrzywił się Louis, patrząc z niechęcią na blondyna.
- Już się nie tłumacz frajerze. - zacytował jego słowa Niall, przedrzeźniając go. W odpowiedzi Tomlinson rzucił mu mordercze spojrzenie, ale po chwili rozpogodził się i skierował swoją uwagę na mnie.
- Dziwię się, że sama do tego nie doszłaś. No dobra, ostatnio mówiłem o produkcji witaminy A, ale co, myślałaś, że jestem farmaceutą? Produkuję, sprowadzam, wypuszczam na rynek. Jestem sercem tego biznesu. - powiedział jakby dumny z siebie. - I rozumem. Ci idioci spartaczyliby wszystko. - dodał po namyśle.
- To co w takim razie kryje się pod witaminą A? - spytałam.
- A jak amfetamina. A diabelski kurz to jej mocniejsza siostra - metamfetamina. Zajmuję się jeszcze między innymi białą damą i Asterixem.
- A to jest?
- Kokaina i LSD. - wyprzedził go Niall. Skierowałam na niego spojrzenie, ale nie wydawał się być jakoś specjalnie poruszony tym tematem.
- Chyba wiem jak się nazywają moje wyroby Horan. - odparł z wyrzutem Louis, wywracając oczami. - Wracając, dodatkowo sprowadzamy kompot z Polski i kolumbijkę. - dokończył.
- Kolumbijkę nietrudno zgadnąć, chodzi ci o ziele i haszysz. Ale kompot z Polski?
- Tak się nazywa polska wersja heroiny. Lepszej nie znajdziesz.- zapewnił i już miał coś dodać, kiedy ponownie rozległo się pukanie. - Wejść.
Kiedy zobaczyłam osobę, która weszła, momentalnie wytrzeszczyłam oczy i rozdziawiłam szeroko usta.
- Ashton?!
- Horan.
- Irwin, co cię tu przywiało?
- Mógłbym zadać dokładnie to samo pytanie.
- Chamski. Jak zawsze. Widzę, że nic się nie zmieniło od mojego wyjazdu. No, co najwyżej przybyło ci kilka tatuaży.
Obaj mierzyli się wzrokiem. Momentalnie zapadła niezręczna cisza.
- Ugh, będzie ostro, idę po skręta. - przerwał milczenie Louis, po czym wstał i zniknął za drzwiami. Teraz w pomieszczeniu pozostałam już tylko ja, Niall i Ashton.
- Możecie mi powiedzieć o co tu właściwie chodzi? - przerwałam, nie mogąc znieść dłużej tego ciężkiego milczenia. - Jacyś starzy znajomi sprzed lat czy jak?
- Oh, Liv, ja... - ocknął się jakby nagle i dopiero teraz zauważył moją obecność.
- Miło, że w końcu zauważyłeś, że tu jestem. - prychnęłam. Byłam trochę na niego zła. Czemu nic mi nie powiedział, że jest w to wszystko wplątany?
Czułam jak wzbiera we nie coraz większe zdenerwowanie. Poczułam, jak Niall dyskretnie chwyta mnie za rękę, chcąc mnie trochę uspokoić. Wiedział, że łatwo można mnie wyprowadzić z nerwów, sama kiedyś mu to powiedziałam. Choć dziwię się, że to pamiętał. Do tej pory nie miał okazji zastać mnie w stanie takiego zdenerwowania. Odetchnęłam głęboko, chcąc opanować nerwy.
- Mówiłem ci kiedyś, że przed przyjazdem tutaj, ścigałem się w Irlandii. - zaczął spokojnie Niall. - Cóż, stoi przed tobą mój największy konkurent. -dokończył.
Ashton mówił mi kiedyś, że przyjechał z Irlandii, bo jego mama wyjechała do Szwajcarii, a on zatrzymał się tu u cioci. To było w kawiarni, kiedy pierwszy raz się spotkaliśmy. Dopiero teraz sobie o tym przypomniałam.
- Ścigałeś się? - spojrzałam z niedowierzaniem na ciągle zakłopotanego swoją wpadką Ashtona. I nic mi nie powiedziałeś?
- Bo to rzuciłem. Wyjeżdżając, postanowiłem sobie, że z tym skończę. I skończyłem, nie jeżdżę. - odparł.
- Nie, za to zajmujesz się sprzedażą i dostarczaniem części dla tych jeżdżących. - wypomniałam mu sarkastycznie.
- To co innego. Kiedy się zatrudniałem, nie wiedziałem, że mają też takie układy. Dopiero później przy jednym zleceniu mnie o tym uświadomili. Poza tym, ja tylko sprzedaję. To co oni z tym robią, to już ich sprawa. Za to ciebie to bym się tutaj w życiu nie spodziewał.
- To już nie twój interes. - fuknęłam. Niall siedział cicho, nie przerywając naszej wymiany zdań. Pewnie uważał, że potrzebujemy wyjaśnić sobie kilka spraw. Nie tracił jednak czujności. Cały czas uważnie się przysłuchiwał, w dalszym ciągu trzymając moją rękę.
- Jak nie mój? Siedzisz tutaj z tym gnojem i jakimś ćpunem. Mam się tym nie przejmować?
- Uważaj na słowa... - zaczął ostrzegawczo Niall, ale przerwało mu głuche trzaśnięcie drzwiami. Wzrok całej naszej trójki skierował się na drzwi.
- Wypraszam sobie, nie jestem ćpunem, tylko biznesmenem. A skoro już jesteś na moim terenie, to zachowaj resztki jakiejkolwiek rozumu i nie pyskuj mi. Mam tutaj ludzi na swoje rozkazy. Wystarczy, że kiwnę palcem, a wyrzucą cię na zbity pysk - rzucił ostrzegawczo Louis, rzucając jakieś papiery na biurko i kładąc niezapalonego skręta na popielniczce, po czym stanął obok Ashtona. - Horan, przejrzałem sobie dokładnie jego papiery, kazałem nawet Benowi włamać się do rejestrów. Wszystko pasuje doskonale. - powiedział pełen powagi, spoglądając to na niego, to na Irwina dziwnym wzrokiem.
- O czym ty mówisz? - spytał zdezorientowany Niall. Wszyscy troje patrzeliśmy na Louisa, niczego nie rozumiejąc.
- Ten sam kraj, to samo miejsce, ta sama data. Tutaj nie ma mowy o przypadku.
- Louis! Do rzeczy.
- Horan, przywitaj swojego brata.

środa, 15 lipca 2015

Rozdział 14

Mknęliśmy po pustej obwodnicy, załamując czas. Nie wiadomo kiedy niebo zaszło się ciemnymi chmurami, z których niedługo potem zaczęło padać.
O maskę zaczynają rozbijać się coraz gęstsze krople deszczu.
Nie było żadnej żywej duszy. Tylko ja zdezorientowana tym, co przed chwilą się wydarzyło, on zdenerwowany tym, co przed chwilą się wydarzyło.
I białe Audi, które po prostu było.
Cały czas zaciskałam szczęki, by powstrzymać setki pytań, które cisnęły mi się na wargi. Tak bardzo chciałam wiedzieć co tam się stało. Jednak spoglądając na chłopaka, momentalnie traciłam odwagę. Siedział wyprostowany z pustym spojrzeniem utkwionym na drodze. Palce tak mocno zaciskał na kierownicy, że aż zbielały mu knykcie. Nie oglądał się na boki, nie poprawiał włosów, co poprzednim razem robił wręcz nałogowo, a nawet miałam wrażenie, że nie mrugał, a jeśli ostatecznie to robił, to bardzo rzadko i akurat wtedy, kiedy spuszczałam z niego wzrok. Na pierwszy rzut oka mogło zdawać się, że jest trochę otępiały, jednak to nijak się miało do rzeczywistości.
Właśnie wjechaliśmy na bardzo długą prostą. Momentalnie poczułam jak nasza i tak już ogromna prędkość gwałtownie zaczęła się zwiększać. Przyspieszenie było tak nagłe, że jego siła przywarła mnie do fotela. Bałam się spojrzeć na prędkościomierz, ale i bez niego wiedziałam, że o wiele przekroczyliśmy naszą ostatnią prędkość. Próbowałam uspokoić myśli, powtarzałam sobie, że wie, co robi. To jednak nic nie dawało. Z przerażeniem patrzyłam jak błyskawicznie zbliża się do nas las.
- Zwolnij... - powiedziałam lekko drżącym głosem.
Auto mimo wszystko nie zwalnia.
Zdawało się jednak, że nie usłyszał tego, bo jedynie poprawił lekko ręce na kierownicy i ponownie szczelnie zamknął ją w silnym uścisku swoich długich palców. Byliśmy coraz bliżej, odległość zmniejszała się z każdą sekundą. Spojrzałam na niego. Jego twarz nie wyrażała nic, minę miał neutralną, a spojrzenie w dalszym ciągu utkwione w dali przed sobą ziało pustką. Zachowywał się jak w transie. Cały czas taki sam, nieobecny. Jedynie prędkość i odległość pozostawały w ruchu. Odległość szokująco szybko malała, prędkość szokująco szybko rosła...
Po chwili droga wpada w las.
- Zwolnij! - krzyknęłam dłużej nie wytrzymując.
Tym razem chyba do niego dotarło. Zaczął ostro hamować, ustawicznie wytracając prędkość aż w końcu zatrzymaliśmy się na środku drogi tuż przed linią drzew. Ich gęste korony splatały się wysoko, tworząc jakby baldachim nad jezdnią, który uniemożliwiał dostęp resztek nieprzysłoniętego chmurami światła odbijanego przez księżyc.
Ciemno...
Nastała porażająca cisza przerywana jedynie przez mój ciężki oddech, który próbowałam uspokoić. Kiedy w końcu udało mi się tego dokonać, spojrzałam na niego. Nic. Nie zmieniło się nic.
Wyciągnęłam rękę i chwyciłam go za dłoń, która ciągle kurczowo chwytała kierownicę. Uścisk zelżał, spięte mięśnie lekko się rozluźniły. Tępe spojrzenie zaczęło nabierać ostrości. Wybudził się z tego dziwnego, a zarazem trochę przerażającego transu.
- Przepraszam. - wychrypiał tylko. Spuścił głowę, odetchną kilka razy głęboko i powrócił do poprzedniej pozycji. Jeszcze chwilę tak siedział, po czym przeczesał niedbale włosy ręką, na co mimowolnie się uśmiechnęłam, po czym rzucił mi pytające spojrzenie. Kiwnęłam mu lekko i po chwili ruszyliśmy z miejsca.
Tym razem jednak jechaliśmy spokojnie, rozkoszując się miarowym szumem opon na śliskim asfalcie. Wraz z przekroczeniem linii drzew zniknęło wszelkie źródło światła.
Latarnie pozostały daleko w tyle.
Drogę rozświetlały już tylko reflektory samochodu. Minęła chwila nim wzrok całkowicie przystosował się do zmiany oświetlenia. W pewnym momencie droga zaczynała skręcać. W tym miejscu ściana z drzew była przerwana. W pustym miejscu stał jedynie spróchniały pień, który z jednej strony był wybrakowany.
W wyniku siły uderzenia przednia część samochodu wbija się w gruby pień rosnącego na poboczu świerka.
Mimowolnie na ten widok próbowałam napiąć zwiotczałe momentalnie mięśnie. Zacisnęłam pięści, wbijając sobie paznokcie w wewnętrzną stronę dłoni.
- Zbladłaś. - powiedział nagle. To nie było pytanie. To było stwierdzenie. Nie wysilił się nawet na głupie "Wszystko w porządku?". Tak jakby uważał, że pytanie mnie o to nie będzie miało sensu.
I miał rację, nie miałoby. On by zapytał, ja bym powiedziała, że czuję się dobrze i na tym by się skończyło.
- Kwestia światła. - mruknęłam.
Widziałam jak uśmiechnął się sarkastycznie pod nosem, jednak nic na to nie odpowiedział. I dobrze.
Kilka minut później zjechaliśmy z głównej drogi na osłoniętą przez mrok lasu dróżkę, która prowadziła na posesję chłopaka. Jednak kiedy znaleźliśmy się na miejscu, okazało się, że nie byliśmy sami. Choć trudno go było dojrzeć, pod linią drzew stał jakiś samochód i z tego co pamiętam, to nie należał on do kolekcji Horana. A ciężko by go było przeoczyć, bo był dość charakterystyczny. Czarne, matowe nadwozie zlewało się niemal w jedno z mrokiem, który zapewniały mu drzewa. Zdradliwe były natomiast dwa połyskujące, grube, niebieskie pasy przecinające samochód wzdłuż na pół. Słabe refleksy blasku księżyca, który przebijał się z przerzedzających się strzępów chmur, odbijały się na nich połyskując jaskrawo. Niall również go zauważył, ale nic nie powiedział. Zatrzymaliśmy się przed bramą garażową, która zaczęła się otwierać i chwilę później znaleźliśmy się w środku.
- Zastanów się którym chcesz wrócić do domu, Audi nie wchodzi w grę. - powiedział, kiedy chował kluczyki w skrytce. - A teraz choć na chwilę, bo jak już pewnie zauważyłaś, ktoś czegoś ode mnie chce. - mruknął i podszedł do drzwi prowadzących na teren domu. Otworzył je i stanął obok nich, kierując spojrzenie na mnie.
- Nie, tym razem nie potrzebuję zaproszenia. - uprzedziłam jego pytanie, przypominając sobie sytuację z ich 'bazy', kiedy to miałam przejść przez drzwi w ścianie. Byłam tam tylko przez chwilę, bo po wstrzyknięciu mi atropiny na poprawę wzroku po sytuacji na imprezie Niall przewiózł mnie do siebie po tym jak odpłynęłam. Tamto przejście prowadziło do czegoś na wzór laboratorium. Tym razem wiedziałam co mnie czeka za drzwiami, bo już raz tędy przechodziłam. Ruszyliśmy długim korytarzem do salonu. Na miejscu stanęłam jak wmurowana. Ktoś siedział na jednym z foteli i jakby nigdy nic oglądał telewizję. Był to jakiś chłopak, może dwa, trzy lata starszy ode mnie. Miał długie, niechlujnie poczochrane dłonią brązowe włosy. Podobnie jednak jak blondyn umiał zrobić to tak, że wyglądały perfekcyjnie. Gdybym to ja poczochrała sobie ręką włosy, to wyglądałabym co najmniej jak bezdomna.
- No Horan, dłużej się nie dało? - spytał chłopak, nie odwracając wzroku od ekranu.
- Coś mnie zatrzymało... - powiedział tylko również trochę zaskoczony Niall.
- Zatrzymało? Weź Horan nie... - zaczął nieznajomy, ale urwał w pół słowa, kiedy zobaczył, że blondyn nie jest sam. - Ach tak, zatrzymało.
- Dobra, to nie ma w tej chwili znaczenia. Tak swoją drogą możesz mi łaskawie powiedzieć co robisz w moim salonie?
- Wiesz, niby mogłem poczekać na ciebie w mojej Shelby, ale stwierdziłem, że obejrzałbym coś, więc oto i jestem. - wytłumaczył zadowolony.
- No dobra, ale jakim cudem znalazłeś się w środku? Nie przypominam sobie, żebym dawał ci kiedyś klucze. - sprecyzował Niall, wywracając oczami.
- Nie musisz, mam swój. - odrzekł chłopak, wymachując mu przed oczami czarną wsuwką do włosów. - Dziewczyny mają tego pełno. Noszą to i nawet nie zdają sobie sprawy z tego, że mogą odwiedzić każdy zamknięty dom! -powiedział pełen entuzjazmu.
- Czyli się włamać...
- Oj Horan, nie zagłębiajmy się w szczegóły.
- Braga...- jęknął z politowaniem blondyn. - Skoro już tu jesteś, to możesz mi powiedzieć co chciałeś?
- Po kolei młody. Najpierw dopełnijmy wszelkich formalności. - powiedział chytrze, po czym wstał i podszedł do mnie. - Jak mniemam to właśnie ty jesteś głównym powodem mojego czekania. Louis "Braga" Tomlinson. - wyciągnął do mnie rękę, którą po chwili wahania podjęłam.
- Livianne Harvey, miło mi...
- Jak dla mnie zdecydowanie za grzeczna, ale dla ciebie Horan niczego sobie. - zaśmiał się, patrząc w kierunku blondyna. Kątem oka dostrzegłam, jak ten gwałtownie się spina.
- Co wy macie z tym za grzeczna? To jakiś "test ręki" czy jak? Nie można już być uprzejmym? - rzuciłam, zanim zdołałam ugryźć się w język.
- A jednak pyskata. Już lepiej. - poprawił z uznaniem, puszczając mi oczko. - Po tym "teście ręki" czy jak ty to tam nazywasz wnioskuję, że Hazzę już poznałaś. - zaśmiał się.
- Miała już tę okazję. - mruknął Niall pod nosem ze zniecierpliwieniem.
- Dobra już dobra, spokojnie Horan, nie pali się przecież. Tak jak mówiłem na torze, potrzebuję się dostać do  nory.
- Za dwie minuty przed domem. Chodź. - odpowiedział mu blondyn, po czym zwrócił się do mnie.
Ponownie znaleźliśmy się w hali. Niall podszedł do skrytki, otworzył ją, po czym spojrzał na mnie pytająco.
- Mercedes. - wybrałam, a chłopak posłusznie wyciągną odpowiednie kluczyki i już po chwili znaleźliśmy się w samochodzie.

***

Dziesięć minut później stałam już w laboratorium w bazie lub jak to określił Louis w norze. 
- Mówiłeś coś wcześniej o torze. Byłeś dzisiaj na lotnisku? Nie widziałam cię. - spytałam Louisa, kiedy do nas dołączył. Całą drogę jechał za nami, ale na miejscu poszedł jeszcze skorzystać z łazienki.
- Młody? - spojrzał pytająco na Horana, tak jakby nie wiedział, ile może powiedzieć.
- Louis był w tym budynku, to do niego poszedłem. - wyręczył go Niall.
- Dokładnie, mieliśmy małą sprawę do obgadania, ale bezczelnie nam przerwano, więc stwierdziłem, że dokończymy na miejscu. - skrzywił się trochę na wspomnienie tej sytuacji.
- Co to był za huk? Ktoś strzelił, prawda? Skoro wy jesteście cali, to znaczy, że oberwał ten trzeci, który przeszkodził? - spytałam, korzystając z okazji, że Louis wydawał mi się bardziej wygadany. I miałam rację. Zanim blondyn zdążył go powstrzymać, ten powiedział mi wszystko.
- Jesteś bardzo spostrzegawcza. Masz rację oberwał ten trzeci. Bo widzisz, Shaun i inni jego pokroju zajęli sobie lotnisko na których organizują sobie zloty pasjonatów prędkości. Wiesz o kogo mi chodzi? - przerwał, a ja potwierdziłam jedynie kiwnięciem głowy. - No więc tak jak mówiłem, zajęli sobie lotnisko. Krążą tu grube pieniądze. Ten koleś był powiedzmy, z trochę innej branży. Dwukołowiec. - prychnął, po czym podjął. - Motocyklistom zachciało się dostępu do lotniska, ale Shaun i reszta nie chce się zgodzić, bo straciliby na tym majątek. Określili się jasno, że jeśli ktoś jeszcze raz przyjdzie próbować ich przekonać, to go zdejmą. Ci widocznie nie zrozumieli o co chodziło albo nie szkoda im poświęcać cywilów. - zakończył jakby nigdy nic.
Niall piorunował go wzrokiem, ale Louis nic sobie z tego nie robił.
- To dlatego koniecznie chciałeś zmienić samochód. Bałeś się, że ktoś od nich był na zewnątrz i zechce cię śledzić. - przeniosłam wzrok na blondyna. 
- Ona jest bystrzejsza niż ci się zdaje. Na twoim miejscu powiedziałbym jej wszystko, jeśli tego jeszcze nie zrobiłeś, bo prędzej czy później i tak sama do wszystkiego dojdzie. - powiedział Tomlinson, spoglądając na zaskoczonego moimi spostrzeżeniami chłopaka.
Staliśmy tak w trójkę. Ja trochę zakłopotana dotyczącymi mnie uwagami, Niall w skupieniu przetwarzający to, co usłyszał i Louis, który non stop przenosił spojrzenie ze mnie na Horana, to ponownie na mnie tak, jakby oczekiwał, że zaraz zaczną strzelać od nas fajerwerki.
- Koniec tego, Horan. Jestem zmęczony, dasz mi fenyloetyloaminę i już mnie nie ma. - przerwał w końcu ciążącą w pokoju ciszę.
- Fenyloco? - spytałam zdezorientowana, łamiąc sobie język na próbach powiedzenia tego słowa. - Co to jest?
- Fenyloetyloamina. Dla ciebie to tylko składnik czekolady, który traci swoje właściwości i co najwyżej potrafi wywołać uczucie szczęścia. Ja potrzebuję ich do wytworzenia witaminy A i diabelskiego kurzu. - mrugnął porozumiewawczo. - Taki biznes.


*samochód Louisa znajduje się w zakładce 'Hala'