Przecież jeszcze przed chwilą byłam na dole z Ashtonem w kuchni.
Nic nie pamiętam. Kompletnie nic.
Przetarłam powoli oczy i rozejrzałam się dookoła. Leżałam w jakimś ciemnym pokoju. Zamknięta w czterech mrocznych ścianach. Bez widocznej drogi ucieczki. Było mi zimno. Cała się trzęsłam, szczelękając zębami. Podniosłam się, ale momentalnie zakręciło mi się w głowie i z powrotem opadłam na kanapę, na której leżałam. Nie dawałam jednak za wygraną. Wyciągnęłam ręce, żeby się podeprzeć. Zdziwiona odkryłam, że coś przeszkadza mi w wyprostowaniu lewej. Podciągnęłam rękaw koszuli do góry. To, co zobaczyłam, lekko mnie zdziwiło. Zakrwawiony bandaż. Krew? Skąd?
Parapet.
To była moja krew? Tylko co ja wtedy zrobiłam, że było jej tam aż tyle?
A tak właściwie to co ja robiłam w tym pokoju? Nic nie pamiętam. Ale dlaczego? Chociaż jednej rzeczy mogę się na obecną chwilę dowiedzieć.
Spróbowałam rozwiązać zasupłany materiał, ale ten skutecznie stawiał mi opór. Po kilku podejściach zrezygnowałam z tego i rozerwałam go zębami. Pośpiesznie ze swego rodzaju ciekawością zaczęłam go odwijać. Po chwili moim oczom ukazała się rozcięta czymś skóra. Delikatnie starłam rękawem resztę krwi. Szkarłatne linie tworzyły literę N. Cięłam się? Ja? Nie, nie, nie. Przecież to niemożliwe, ja się nie tnę. No to skoro to nie ja, to skąd to się wzięło? Wpatrywałam się w znak, jakbym oczekiwała, że doszukam się w nim odpowiedzi. Tego nie znalazłam, moją uwagę przykuło jednak co innego. Obok litery znajdowała się jeszcze mała kropka. Wyglądała jak po wkłuciu. O co chodzi?
Drzwi. Skoro w jakichś niewyjaśnionych okolicznościach się tu znalazłam, to znaczy, że jakoś tu weszłam, tak? Zaczęłam jeszcze raz dokładnie penetrować wzrokiem pomieszczenie, w którym się znajdowałam. Zdecydowanie panujący półmrok nie był mi sprzymierzeńcem. Mimo tego ostatkami sił wytężyłam wzrok i po kilku minutach uporczywego "jeżdżenia" spojrzeniem po ścianach natrafiłam na tak pożądane przeze mnie w tamtej chwili drzwi. Drugi raz podjęłam próbę wstania. Tym razem się udało. Powolnym i cichym krokiem ruszyłam w ich kierunku. Do reszty zmysłów jeszcze nie postradałam, minimalne środki ostrożności pokroju skradania się i uspokajania oddechu jeszcze pamiętam.
Kiedy do nich dotarłam, sięgnęłam ręką do klamki, jednak przed naciśnięciem jej powstrzymał mnie czyjś głos dobiegający zza drzwi.
- Przecież ja jej wcale nie znam! - usłyszałam. Oho, czyli chodzi o mnie. Zapowiada się świetnie.
- Jay twierdzi co innego. - odezwał się drugi głos.
- W nosie mam to, co twierdzi Jay! - Spokojnie człowieku, bo ci jeszcze żyłka pęknie czy coś... Nie no Liv, jesteś genialna. Nie wiesz gdzie jesteś, skąd masz rany na ręce, za ścianą ktoś rozmawia prawdopodobnie o tobie, ale przecież nie obejdziesz się bez sarkazmu.
- Hamuj. Widujesz się z nią nadzwyczaj często jak na ciebie. - Czyli to nie o mnie chodzi. W końcu ja się z nikim poza Ashtonem i Luke'iem nie widuję. A to przecież żaden z nich... Chociaż i tego nie jestem w stanie stwierdzić, bo za nic jestem w stanie rozróżnić głosu. Jedyne, co do mnie dociera, to puste słowa.
-Co?! Spotkaliśmy się trzy razy. I za każdym razem to był przypadek! To nie moja wina, że ta młoda Harvey pojawia się zawsze tam, gdzie ja! - myśli zaczęły rozdzierać moją świadomość. Teraz jestem pewna, że chodzi o mnie. Tutaj nie ma miejsca na przypadek. Błagam, wyjaśni mi ktoś o co im chodzi?
- Daruj sobie szczeniaku. Przypadek, czy nie, jesteś spalony. I ten rudzielec też. - Przepraszam, kto??? Rudzielec? Powie mi ktoś, kiedy się przefarbowałam? Bo nie pamiętam, żeby rudzielce miały blond włosy.
- Ona jest blondynką Shaun...
- O przepraszam, zapamiętam... Albo wiesz co? Nie. Mam na to wywalone. Ona nie jest moim problemem. Ale twoim owszem. Dlatego na twoim miejscu martwiłbym się o to, czy nie stoi teraz pod drzwiami i nie przysłuchuje się temu wszystkiemu, bo dawka, którą jej dali przestała działać jakieś dziesięć minut temu.
Momentalnie odskoczyłam od drzwi jak oparzona. Spanikowałam. Skąd on wiedział? A może nie wiedział? Szybko, ale w miarę możliwości bezszelestnie, rzuciłam się w stronę łóżka. On, kimkolwiek był, okazał się szybszy. Zamarłam wpół drogi słysząc otwierane gwałtownie drzwi.
Nie ruszałam się. Jak dziecko łudziłam się, że mnie nie zobaczy. Nie podziałało.
Już po chwili stał koło mnie. Kiedy zobaczyłam, kim jest, wszystko wróciło.
Szukałam łazienki. Trafiłam na pokój, w którym był. Uciekł. Krew na parapecie już była. A więc rany powstały później. Stałam tam przy oknie i zastanawiałam się, co przed chwilą zaszło. I nagle straciłam świadomość, nie czułam nic. Aż do teraz. Teraz czuję jedynie strach, który mnie wypełnił. Boję się go. Boję się tego, co za chwilę może się stać. Boję się, że zacznie krzyczeć, szarpać, bić..
Ale nic takiego nie nastąpiło.
Spojrzał na mnie wzrokiem bez wyrazu. A może jednak coś pokazywały? Nie umiałam tego stwierdzić, nie widziałam jego tęczówek. Praktycznie nic nie widziałam. Ale jedno mogłam stwierdzić bez wahania. Były tak cudownie niebieskie.
Złapał za moją rękę i wyszedł z pokoju, ciągnąc mnie za sobą. W drugim pomieszczeniu było nieco jaśniej. Na pierwszy rzut oka wyglądało jak zwykły salon. Na środku stał długi narożnik i dwa fotele ustawione przodem do wiszącego na ścianie ponadprzeciętnie ogromnego telewizora. W drugiej części pokoju znajdowała się w rogu lada przeznaczona, jak się domyśliłam po ścianie obstawionej od góry do dołu butelkami, barmana. Na bogato. Nie miałam jednak czasu na dłuższe podziwianie, bo chłopak po chwili wahania skierował się na wyłożoną imitacją ozdobnej cegły ścianę. Przecież wyjście jest w drugą stronę...
Zatrzymaliśmy się. Blondyn wyciągną rękę i przydusił jedną z nich. W ścianie pojawiły się szpary, które z każdą chwilą się powiększały, by przerodzić się w przejście.
Stałam tam jak zaczarowana, analizując to, jak z jednolitej ściany powstał nagle metrowej szerokości wyłom.
- Wejdziesz sama czy mam przygotować jakieś specjalne zaproszenie? - spytał... spokojnie? Dopiero teraz zauważyłam, że stoi cierpliwie i patrzy na mnie z wyczekiwaniem. Czy on właśnie jest dla mnie uprzejmy??
- Och, przepraszam. - bąknęłam cicho i posłusznie przeszłam do następnego pomieszczenia. On wszedł zaraz za mną, po czym zamknął wyglądające z tej strony już normalnie drzwi. Znaleźliśmy się w czymś na wzór garażu połączonego z warsztatem. W sumie to nie wiem, czy to odpowiednie określenie, ale nic lepszego nie przychodzi mi do głowy. Białe ściany, podłoga wyłożona szarymi płytkami. Pod ścianami stały różne szafki i biurka z porozstawianym sprzętem do... Właściwie, to nie wiem do czego. Na jednym stały jakieś fiolki i małe pojemniki przypominające wielkością słoiczki kosmetyczne. Inny obłożony był dziwnymi kluczami francuskimi i innymi narzędziami, które widziałam pierwszy raz w życiu. Nie widziałam większego powiązania pomiędzy poszczególnymi stanowiskami. I znowu nasunęło mi się to dręczące pytanie..
- Co ja tu robię? - spytałam w końcu. Nie wiem, co mnie do tego skłoniło. Może odwagi dodało mi to, że zachowywał się normalnie. Nie tak, jak zawsze wyobrażałam sobie porywacza czy gangstera. To było aż dziwne. Chłopak zatrzymał się i spojrzał na mnie. Od razu uciekłam wzrokiem. Nie przemoże mnie tym swoim spojrzeniem, dopóki nie dowiem się o co w tym wszystkim chodzi.
-To skomplikowane. Bardziej niż ci się zdaje. - powiedział z westchnieniem.
- Jak masz na imię? Bo to, że ty wiesz jak ja się nazywam zdążyłam już wywnioskować. - zapytałam ostrożnie.
- I tak w końcu musiałabyś się dowiedzieć... Niall. - zachowywał się tak spokojnie, emanował opanowaniem.
- No więc Niall... - zaczęłam powoli. - Skomplikowane? Bardziej niż mi się zdaje? A jak ma mi się cokolwiek zdawać, skoro nie wiem kompletnie nic?! NIC! Nie mam pojęcia kim jesteś, dlaczego mnie wcześniej unikałeś, co to była za krew w pokoju, dlaczego w pewnym momencie urwał mi się film, jak ani dlaczego się tutaj znalazłam. Nie wiem dlaczego mam zaniki pamięci, wydaje mi się, że widzę gorzej niż powinnam, prowadzisz mnie przez jakieś tajne przejścia do ukrytego pomieszczenia. I co najlepsze, nie mam bladego pojęcia skąd to się wzięło! - wykrzyczałam mu prosto w twarz, wyciągając w jego kierunku okaleczoną rękę. Byłam w pełni świadoma tego, jakie może to przynieść za sobą konsekwencje. W sumie to nawet na to liczyłam. On uderzy mnie w twarz, a ja momentalnie otworzę oczy i z ulgą stwierdzę, że to tylko moja zryta wyobraźnia, która tradycyjnie funduje mi pokaz z serii koszmarów. I wszystko wróci do normy.
Po raz kolejny moje nadzieje spełzły na niczym.
Oczekiwane uderzenie nie nadeszło, a to wszystko nie okazało się być tylko snem. Dalej stałam na przeciwko blondyna z uniesioną ręką, a on dalej patrzył na mnie cierpliwie.
- No przecież mówiłem, że to skomplikowane... - powiedział, po czym podszedł do biurka z fiolkami. Schylił się do najniższej szuflady i wyciągnął z niej na blat dwie strzykawki.
Jak mam mu dać rękę, skoro nie mam pewności co to rzeczywiście jest?
- No daj, przecież gdybym miał cię zabić, to zrobiłbym to kiedy spałaś.
W sumie to nawet logiczne. A patrząc na moje obecne położenie nie mam nic do stracenia. Zero szans na ucieczkę. Zanim skończę mocować się z tymi grubymi i ciężkimi drzwiami, z łatwością zdążyłby do mnie doskoczyć. Okien tu nie ma, więc ta droga też odpada. Stoję przed faktem dokonanym. Wyciągnęłam do niego prawą rękę.
- Nie ta. - pokręcił przecząco głową. Niechętnie zmieniłam ją na lewą. Wciąż zastanawiałam się nad znaczeniem tych cięć. Niall przyłożył igłę do skóry, po czym delikatnie przebił ją i wpuścił przezroczystą zawartość strzykawki do mojego krwiobiegu. Potem ucisnął mocno to miejsce dwoma palcami i trzymał tak przez dłuższą chwilę, również przyglądając się ranom.
- A więc jesteś już naznaczona...
*************************************************************
Jeśli ktoś tu jeszcze został, to miło.
Przepraszam, miałam dodać informację, że nie dam rady, ale nie dałam rady.
Miałam pewne problemy osobiste, jeżdżenie po lekarzach, kilkudniowe załamanie diagnozą i myślałam, że nic nie napiszę. Ale mi się udało.
Zaczyna się marzec, czyli miesiąc największego nawału w szkole. Od marca również chodzę w soboty do szkoły, dzisiaj zaczęłam. I już w tej chwili widzę, że nie wyrobię się z pisaniem w terminach. Dlatego też znoszę sobotę jako datę wstawiania. To może być sobota, niedziela, ale jak nie dam rady, to również i dopiero za dwa tygodnie. Nie jestem z tego wyjścia zadowolona, ale nie mam na to większego wpływu. Wybaczcie :/
A z tych przyjemniejszych wiadomości, to chciałabym po raz kolejny podziękować za te wszystkie wejścia, których ten blog ma o wiele za wiele, niż bym sobie wyobrażała, oraz za wszystkie komentarze. W znacznej mierze to właśnie dzięki nim rozdział pojawia się już dzisiaj.
I zostałam po raz kolejny nominowana do LBA, odpowiedzi w zakładce "Nominacje". Bardzo dziękuję :)
Trzymajcie się <3