czwartek, 20 sierpnia 2015

Rozdział 16

Nie wiedziałam co mam o tym wszystkim myśleć. Że oni  niby są braćmi, tak? Co tu się dzieje...
- Czy ty siebie słyszysz? - Niall przerwał w końcu dręczącą wszystkich ciszę. Wzdrygnęłam się na sam dźwięk jego głosu.
- Nie Horan, bawię się w Prima Aprilis w połowie października. Mógłbyś czasem użyć mózgu. Wiesz, że jest coś takiego? - spytał sarkastycznie Louis, na co Niall poczerwieniał ze złości. Postanowiłam jednak się wtrącić, żeby przyhamować jego rosnącą z każdą sekundą złość.
- Louis, jesteś pewien? I po co tak w zasadzie sprawdzałeś jego dane? - zapytałam, chcąc to wszystko jakoś w miarę spokojnie wyjaśnić.
- Byłem po prostu ciekaw, skąd ten szczeniak się urwał, że sam Horan ma z nim jakieś zatargi z przeszłości. Mam papiery każdego, z kim wiążą mnie interesy. Z jego pracodawcą - tu wskazał palcem na Ashtona. - mam silne układy, w końcu sprzedaje części do samochodów, nie? Funkcjonują jak normalny sklep z autoryzowanymi częściami, mają księgi obrachunkowe, spisy sprzedanych części czy listy zamówień. Nasza współpraca polega na tym, że zamówienia dostarczane na padok nie są rejestrowane. A w zamian za ryzyko sprzedawania na czarno, wszystkie są przywożone tutaj, żeby każdy z tych narwanych zapaleńców nie robił podejrzeń, podjeżdżając z osobna swoimi warczącymi potworami pod jego szyld. Nie sądzisz, że ilość tylu różnych zdrowo podrasowanych maszyn nie wzbudziłaby niczyich podejrzeń?
- Takie rozwiązanie jest rzeczywiście bardziej rozsądne. - przyznałam z namysłem, po czym pozwoliłam mu dokończyć.
- Mówiłem, że jestem nie tylko sercem, ale i rozumem. Przecież ci idioci zaraz by wpadli przez brak organizacji. Mają szczęście, że jeszcze tu jestem i jakoś to wszystko ogarniam. Dzięki mnie jeszcze nie siedzą w pierdlu, powinni mi na kolanach dziękować. Ale czego można się spodziewać po tych gówniarzach... - przerwał na chwilę z nieprzyjemnym wyrazem twarzy, jakby zajęty wyzywaniem ich w myślach gorszymi określeniami, których nie wypowiedział. - Wracając, zgodnie z umową otrzymałem teczki wszystkich dostawców, a jak tylko Irwin dostał tę robotę, to i jego jeszcze tego samego dnia wylądowała na moim biurku. Poszedłem po skręta i przejrzałem ją z ciekawości. Dane osobowe, stan cywilny, przeżyte choroby i inne bzdety.A w tym wszystkim poniewierał się także akt urodzenia. Ta sama miejscowość wyjaśniałaby to, skąd się znali. Data również  była taka sama. I może nie byłoby w tym nic dziwnego. Ale ta sama godzina? Ten sam szpital, ta sama grupa krwi? Zaniosłem to do mojego hakera, żeby to sprawdził w rejestrach szpitala. I wyszło... Ten sam oddział, ten sam lekarz, ta sama sala, ta sama... matka.
Słuchałam tego jak zaczarowana. Nie mogłam tego wszystkiego pojąć. Ale skoro ja byłam w szoku, to co oni musieli w tej chwili przechodzić... 
Przeanalizowałam to wszystko jeszcze raz, łącząc usłyszane informacje, jednak coś mi w tym jeszcze nie pasowało.
- To co mówisz, rzeczywiście wydaje się prawdą i powiedzmy, że w to wierzę, ale wytłumacz mi jedną rzecz. Skoro są braćmi, to dlaczego mają inne nazwiska? - spytałam, kierując to w stronę Louis'a, jednocześnie ogarniając spojrzeniem dwóch zainteresowanych. Mina Ashtona, która w trakcie wywodu Tomlinsona przybrała normalnego, może trochę zaciekawionego wyrazu, ponownie spochmurniała. Niall natomiast zacisnął zęby, a jego oczy posmutniały. Czyli oni wiedzieli dlaczego...
- Myślę, że nie ode mnie powinnaś oczekiwać odpowiedzi. - odpowiedział Louis, spoglądając na nich sugestywnie. Żaden z nich jednak nie zareagował na tą aluzję, więc postanowiłam im trochę dopomóc.
- Pamiętasz Ashton nasze pierwsze spotkanie? W kawiarni powiedziałeś, że przyjechałeś do ciotki, bo mama wyjechała do Szwajcarii. Ale o ojcu nic nie wspomniałeś. Może teraz się wypowiesz? - zasugerowałam mu. Spojrzał na mnie wzrokiem, którego nie potrafiłam rozszyfrować.
- Ja nie mam ojca. Nigdy nie miałem. - mruknął pod nosem. Spojrzałam na niego ze współczuciem, w końcu sama nie miałam ojca ani matki. Kiedy chłopak to zauważył, od razu się ożywił. - Nie patrz tak na mnie, wcale nic nie wiesz. Nie masz rodziców, bo zginęli w wypadku. Moi mnie nie chcieli, rozumiesz? Podobno moja matka przyprowadziła mnie do domu dziecka zaraz po urodzeniu. Pfff, ona mnie nie przyprowadziła. Ona mnie zostawiła pod drzwiami. Chciała się pobawić w Dumbledora? I że ja niby jestem Harry Potter? Czułem się przez te wszystkie lata w domu dziecka jak najgorszy śmieć. Któregoś razu miał przyjść ktoś zainteresowany adopcją. Kazali nam się schludnie ubrać, chociaż nie musieli, bo wszyscy i tak zakładali swoje najlepsze łachy. Wyprowadzili nas na korytarz, żeby można nas było obejrzeć. Ustawili pod ścianą jak na rozstrzelanie, a mimo to każdy szczerzył krzywe zęby w najlepszym uśmiechu, na jaki było go stać. Tylko ja to olałem. Poszedłem w jeansach podartych na kolanach, porozciąganej bluzce i wytartych tenisówkach. Nie udawałem jak oni wszyscy, nawet nie próbowałem się uśmiechać. W końcu przyszła jakaś kobieta. Wyglądała młodo, na jakieś 28-30 lat. Była atrakcyjna, a mimo to przyszła sama. Zdawałoby się, że była szczęśliwa, widać było po niej, że pieniędzy jej nie brakowało. A mimo to zauważyłem, że jej wzrok z utęsknieniem, wręcz nachalnie poszukuje odrobiny zrozumienia, miłości... I wtedy spojrzała na mnie. Tego samego dnia zabrała mnie do domu. Mogła wybrać każdego, a przygarnęła najgorszą sierotę. Tak jakby spodziewała się, że to mi potrzeba jest najwięcej miłości. I że to ode mnie otrzyma jej najwięcej w zamian. Przez dziesięć lat w domu dziecka nie miałem nazwiska. Ona po ojcu nazywała się Irwin. Była samotna, bo nie mogła mieć dzieci, a każdy facet, który się o tym dowiadywał, od razu ją skreślał. Pustkę w swoim życiu wypełniła mną. Była najlepszą mamą.. Taką, jak sobie zawsze wyobrażałem po nocach, patrząc w sufit i słuchając oddechów innych dzieciaków, które spały ze mną na sali. Była idealna pod każdym względem. Kochała mnie jak własnego syna, a ja pokochałem ją jak własną matkę. Dała mi swoje nazwisko, dała mi coś, czego nigdy nie miałem. Dała mi tożsamość.
Powiedzieć, że byłam w szoku, to trochę za mało. Czułam się jakbym dostała z liścia w twarz. Na samym początku wkurzyłam się na niego i to nieźle. Krzyczał na mnie, a przecież nic mu nie zrobiłam. W tamtej chwili poczułam również, jak Niall ponownie mocniej ściska moją rękę. Był równie wkurzony na Ashtona, co ja. Poza tym, jakby nie patrzeć, chłopak jawnie obrażał jego matkę. Z każdą sekundą jednak złość stopniowo ustępowała wraz z kolejnymi słowami opowieści Irwina. Grymas niezadowolenia przekształcał się w smutek. Nigdy nie spodziewałabym się, że ten wiecznie roześmiany, pozytywnie nastawiony do życia chłopak zaznał w życiu tak wielkiej krzywdy. Chciałam mu powiedzieć, jak bardzo mi przykro z tego powodu, ale wnioskując po jego wcześniejszej reakcji, nie chciał, by się nad nim w jakikolwiek sposób litować, więc przemilczałam to wszystko i przełykając ślinę, zwróciłam się do blondyna, który cały czas siedział obok mnie.
- Kiedy opowiadałeś mi o naznaczeniu, mówiłeś, że wyjechałeś z Irlandii, bo nie miałeś dla kogo zostawać. Czy ty też..?


-Byłem adoptowany? Nie, wychowywała mnie mama. Ojca nigdy nie poznałem. Kiedy dowiedział się, że jest w ciąży, zwiał i więcej nie pojawił jej się na oczy. Tchórz... Mieszkaliśmy z mamą w małej kawalerce. Nie przelewało się, ale jakoś dawaliśmy radę. Złota kobieta. Potrafiła z niczego ugotować najlepszy obiad pod słońcem. Może i skromny, ale za to przygotowany z miłością. I wiem, jak to tanio brzmi, ale nie ma trafniejszego określenia na to, co robiła. Kiedy brakowało jedzenia , nigdy nie dawała tego po sobie poznać. Wtedy za każdym razem wołała mnie do kuchni i podawała mi talerz, a sama siadała przede mną z niczym. Pytałem jej wtedy, dlaczego nic nie je, a ona zawsze z uśmiechem odpowiadała, że już zjadła. Z biegiem lat, kiedy zrobiłem się bardziej podejrzliwy, przed zawołaniem mnie do stołu, brała jeden talerz, nakładała na niego trochę, a potem przekładała to wszystko na drugi, żeby pokazać mi ubrudzone naczynie, które miało zapewnić mnie o tym, że sama już jadła. Wierzyłem w to przez naprawdę długi czas. Raz jednak przyłapałem ją na tym, jak ubrudziła swój talerz, a potem oddała wszystko mi. Nie zauważyła mnie jednak i kilka minut później znowu odgrywała swoją rolę, w której była wręcz doskonała. Tej samej nocy słyszałem jak płakała w pokoju obok. I postanowiłem, że nie pozwolę jej dłużej głodować przeze mnie. Następnego dnia w szkole podszedłem do starszego o kilka lat kolesia. Ludzie opowiadali, że macza palce w jakimś gangu czy innym cholerstwie. Wszyscy mieli do starszaków, szczególnie jego i jego kolegów respekt. Im się nie podpadało. W środku telepałem się, jakbym dostał padaczki, ale zachowałem kamienną twarz i spytałem, czy nie znalazł by dla mnie jakiejś roboty. Spodobało mu się chyba to, że byłem taki bezpośredni, bo obejrzał mnie dokładnie i powiedział, że coś się znajdzie. Jak później się okazało, miałem czyścić samochody biorące udział w nielegalnych wyścigach na przedmieściach. Jeździł tam jego starszy brat i dzięki temu udało mu się mnie wkręcić. Śmiesznie to wyglądało. Trzynastolatek zawalający ze ściereczką picować samochody dorosłym kolesiom. Przez dwa lata tak harowałem. Wymykałem się w nocy, kiedy mama już spała, żeby pójść do nich i polerować im lakier. Po powrocie zarobioną kasę wkładałem do filiżanki w kredensie, gdzie mama trzymała wszystkie pieniądze, przez co nie zauważała, że ich przybywa. Dostrzegła jednak, że jest ją stać na normalne posiłki, które mogłaby jeść razem ze mną. Cieszyłem się, kiedy zaczęła jeść ze mną codziennie. I choć zdawałoby się, że zachowuje się normalnie, to nigdy nie zapomnę iskry w jej oczach, kiedy nakładała sobie i mi pełny talerz. Czułem wtedy, że zrobiłem dla niej coś dobrego, odwdzięczyłem się za to wszystko, co ona robiła dla mnie. Któregoś razu jeden z kierowców zaproponował mi, że nauczy mnie jeździć. Posadzić piętnastolatka za kierownicą było dla mnie absurdem, ale chłopak mówił poważnie. Cierpliwie uczył mnie wszystkiego od podstaw, jakby liczył na to, że coś na tym zyska, chociaż nie wiedziałem wtedy, jakie może mieć ze mnie korzyści i dlaczego to wszystko robi. Po kilku miesiącach wystawił mnie pierwszy raz. Nie wygrałem, ale i nie byłem ostatni. Zobaczył we mnie potencjał, który szlifował, a z czasem osiągnął wystarczający poziom, by wystawić mnie ponownie. Wtedy sięgnął po zapłatę. Żądał ode mnie jednego startu tygodniowo, a z wygranej miałem odpalać mu dziesięć procent. To nie było dużo, więc się zgodziłem, jakie miałem inne wyjście? I tak jeździłem, coraz więcej pieniędzy przynosiłem do domu i coraz bardziej cieszył mnie widok szczęśliwszej z każdym dniem mamy. Myślałem, że już wszystko za nami. Któregoś dnia mama wyszła po bułki i już nie wróciła. Potrącił ją samochód, zmarła na miejscu. A ja, głupi szesnastoletni szczeniak zostałem sam. Gdyby nie wyścigi, już dawno zdechłbym z głodu. Ten chłopak uratował mi życie, chociaż nawet nie zdaje sobie z tego sprawy.
Wsłuchiwałam się w każde słowo z opanowaniem. Kiedy zaczął mówić, wyswobodziłam rękę z jego uścisku i splotłam nasze palce tak, żebym teraz to ja mogła dodawać mu trochę otuchy. Bolało mnie to, co mówił, ale postanowiłam być silna, skoro i on taki był. 
- Teraz już wszystko rozumiem. I Ashton, nie możesz mieć swojej matce tego za złe. Była opuszczoną matką bez dostatecznych środków do życia by wyżywić dwójkę małych dzieci. Wiedziała, że nie da rady. Była tym przerażona i zdesperowana. Ale pomyśl, tym jednym, na pewno trudnym dla niej czynem uratowała życie wam wszystkim. Rozdzieliła bliźnięta. Może i nie jesteście identyczni, ale ja z Luke'iem też nie jestem. Myślisz, że jej nie było ciężko? Podjęła najtrudniejszą, ale i za razem najodważniejszą decyzję w swoim życiu. Zaoferowała ci szansę na lepsze życie.
Kiedy skończyłam mówić, nastała cisza. Ta jednak nie była taka trudna. Wypełniona była refleksją. To była cisza, której każdy z nas potrzebował.
Nie trwała jednak długo.
Do pomieszczenia jak torpeda wpadł zdyszany Harry. Całą czwórką przekierowaliśmy nasze spojrzenia na niego.
- Horan... Uciekaj, ktoś cię wsypał... Blaze nasłał na ciebie ludzi, jadą tu, żeby cię sprzątnąć. - wysapał między łapczywymi oddechami. Musiał długo tu biec. Nie czekając na żadne wyjaśnienia, chłopak zerwał się z kanapy, ciągle trzymając mnie za rękę, i ruszył przyspieszonym krokiem do wyjścia z budynku. Bez słowa wypadliśmy z gabinetu Louis'a. Zdezorientowana, próbowałam nadążyć za tempem, jakie narzucił mi blondyn. Zbiegliśmy po schodach, na których o mało co się nie wywróciłam, ale nie dał mi szansy na odzyskanie równowagi, nie zatrzymywał się, nie zwalniał. Kiedy dopadliśmy do drzwi, otworzył je szybko i zaczął iść przyspieszonym tempem, jednak nie było już takie mordercze jak przedtem. Pewnie chodziło o to, by nie wzbudzać niczyich podejrzeń, albo o to, żeby trudniej było wypatrzeć nas w tłumie, od którego dzieliło nas jeszcze jakieś kilkaset metrów. W pewnej chwili dostrzegłam jakiś samochód stojący z dala od pozostałych. Spojrzałam przelotnie na kierowcę i przez chwilę wydawało mi się, że to Luke, ale w tym samym momencie zostałam mocniej pociągnięta do przodu i ponownie przekierowałam wzrok przed siebie. To nie mógł być on, przywidziało mi się. Przecież zostawiłam go w domu, był u mnie na chwilę, a potem poszedł spać. Jestem tego pewna. W mojej podświadomości narodziła się jednak wątpliwość. Była jakaś cząstka mnie, która wierzyła w to, co zobaczyłam. Te myśli mnie rozdzierały.
Kiedy w końcu wsiedliśmy do srebrnej Hondy, mogłam głęboko odetchnąć. Niby nie biegliśmy, ale ten szaleńczo szybki marsz był jeszcze bardziej wykańczający.
- Możesz mi powiedzieć czemu ktoś miałby cię wsypywać Blaze'owi? - pragnęłam jakichkolwiek wyjaśnień.
- Zapnij pas... - powiedział Horan, puszczając mimo uszu moje pytanie, po czym wyjechał z lotniska.
- Pytałam cię o co... - zaczęłam ponownie, jednak nie dane mi było dokończyć.
- Zapnij pas! - nieomal krzyknął. 
Z lekkim przerażeniem pośpiesznie się zapięłam, bojąc się mu w tej chwili podpadać. Nigdy na mnie nie krzyczał, nigdy nie był w takim stanie. Palce miał mocno zaciśnięte na kierownicy, pobielały mu knykcie. Nie bałam się jego, bałam się tego, co z nim się działo. Nie odezwałam się więcej, nie chciałam dodatkowo go denerwować. Po kilku minutach sam mnie wyręczył.
- Shaun dowiedział się, że przestałem odpalać mu z zysków. - powiedział, powoli odzyskując nad sobą kontrolę.
- Długo już tak ciągniesz?
- Wystarczająco długo, żeby się skapnął, że ma niższe dochody niż powinien. Co nie znaczy, że pieniędzy ma mało, sam by się pewnie nie zorientował o tym do końca roku, kiedy to sam bierze wszystkie księgi i osobiście sprawdza rozliczenia całoroczne. Ktoś, kto co miesiąc robi podsumowanie musiał mu powiedzieć, że dużo traci, wtedy się wkurzył i kazał znaleźć źródło problemu. Nie tylko nie dostawał procentu z wygranej. Normalnie zgarniał połowę zakładów, na których można zbić fortunę. Przez ten czas narobił się takich strat, że widocznie przestałem być dla niego opłacalny, dlatego postanowił mnie zlikwidować. 
- Po co go oszukiwałeś? Nie wiedziałeś, że będziesz miał przez niego kłopoty? - spytałam, ale zaraz tego pożałowałam.
- Nie będę dawał się wyzyskiwać kanalii, która zniszczyła moje życie... Która zniszczyła nasze życie. - powiedział ponownie podnosząc głos, jednak znacznie spokojniej niż jeszcze kilka minut temu. Widać było, że jest na skraju. Traci kontrolę nad opanowaniem, którym zawsze emanował.
Nagle poczułam wibracje w kieszeni, więc wyjęłam telefon. Kiedy spojrzałam na wyświetlacz, momentalnie zastygłam.
 - Kto to? - spytał Horan, cały czas kierując spojrzenie na jezdnię.
- M-mój brat. - wykrztusiłam, nadal nie wierząc w to, co się dzieje.
- Weź na głośnomówiący, jakoś mu wytłumaczę to, że cię nie ma w łóżku. - mruknął chłopak, przeczesując palcami potargane włosy.
- Ty nic nie rozumiesz. Ja go widziałam na lotnisku... Był w samochodzie na uboczu, który mijaliśmy. Wtedy myślałam, że się przewidziałam, ale teraz wiem, że to był on. - odpowiedziałam, powoli oswajając się z każdym zdaniem. Mina Niall'a momentalnie zrzedła. Patrzyłam na niego, nie wiedząc, co mam zrobić.
-  No odbierz. - powiedział w końcu. Posłuchałam się go i odebrałam połączenie, ustawiając na głośnomówiący.
~ Liv, uciekaj od niego, słyszysz? - usłyszałam jak tylko położyłam telefon na podłokietniku między siedzeniami.
- Uspokój się człowieku, przecież jej nie zjem. - przewrócił oczami Horan.
~ Zadzwonił do mnie Shaun, powiedział, że daje mi szansę na to, żeby ją zabrać, bo inaczej zginie razem z tobą. Zatrzymaj się, chcę ją zabrać do domu! - to ostatnie Luke wręcz wykrzyczał. Spojrzałam w lusterko, w którym zobaczyłam odbijające się dwa mocne reflektory samochodu, w którym najprawdopodobniej znajdował się mój brat.
- Chwila, jak to do ciebie zadzwonił? W ogóle skąd wiesz kim on jest? - spytałam zbita z tropu.
~ Liv, to nie jest najlepszy moment... - zaczął Luke, ale Horan mu przerwał.
- Wobec tego niby skąd mam wiedzieć, czy mówisz prawdę? Zastanów się trochę. - rzekł blondyn trochę poddenerwowany.
~ Ugh, pracuję w warsztacie Liv, pamiętasz? No to wiedz, że w zakres moich obowiązków wchodzi nie tylko wymienianie opon czy spalonych żarówek. Ten warsztat ma chody u tych kierowców z lotniska. Wymieniałem im części, montowałem ulepszenia. To stąd Blaze wiedział, gdzie mnie szukać. Nie wiem skąd miał mój numer, pewnie szef mu go podał. Zadzwonił i powiedział, żebym wstał i poszedł do ciebie do pokoju, żeby sprawdzić czy jesteś. I co? I cię tam nie było! - powiedział oburzony.
- Nie czas teraz na to... - zaczął Niall, ale weszłam mu w słowo.
- Czego od ciebie chciał? -  zadałam najbardziej racjonalne w tej chwili pytanie.
~ Powiedział, że dzięki temu, że nie zawodziłem do tej pory, daje mi szansę na to, żeby cię ocalić. Więc się do jasnej zatrzymaj i oddaj mi siostrę! - ponownie podniósł głos, kierując ostatnie zdanie do blondyna. Był bardzo zdenerwowany, powoli tracił cierpliwość.
- Niby jakim sposobem chce mnie zdjąć? Pomyślałeś o tym? - spytał zniecierpliwiony Niall.
~ Nie obchodzi mnie jak chce to zrobić, jedyne czego chcę, to mojej siostry. Żywej. - przecedził przez zęby Luke. 
- Niall? - spojrzałam na niego pytająco. Nie wiedziałam co mam o tym wszystkim myśleć ani jak się zachować.
- Myślisz, że ot tak go puścili, żeby cię zabrał? Shaun nie jest głupi. Pewnie wysłał kogoś za nim, kto siedzi mu na ogonie i czeka na to, kiedy wysiądziemy, a wtedy rozstrzela nas wszystkich! - krzyknął Niall, ponownie na moment tracąc nad sobą kontrolę.
~ Nie ma nikogo w lusterkach... - zaczął Luke, jednak nie dane było mu skończyć.
- Bo nie jadą na światłach. Człowieku, jest druga w nocy, niebo się zachmurzyło, jedynym źródłem światła są nasze reflektory, to jak ty chcesz ich zobaczyć? -naprostował poirytowany Horan.
~ Nie wiem, to nie ja siedzę w tym całym gównie, nie obchodzi mnie to...
- Niech do ciebie dotrze w końcu, że skoro to właśnie ja w tym siedzę, to wiem, co mówię. Nasze zatrzymanie się równa się śmierci, rozumiesz?! Więc może raczyłbyś łaskawie współpracować. - zasugerował Niall. Luke chyba musiał się z tym zgodzić, bo nie wykłócał się już o nic.
Przez całą naszą rozmowę pędziliśmy z ogromną prędkością obwodnicą, nie patrząc na żadne znaki. Jechaliśmy po to, żeby jechać, bez celu. I to był błąd, który kosztował więcej, niż można było przewidzieć. Przed oczami mignęła mi tabliczka, na której coś wisiało i zasłaniało ją na praktycznie całej powierzchni, przez co nie odbijała światła i nie dało się jej zobaczyć ani rozczytać.
- Gdzie jesteśmy? - spytałam niepewnie.
Nagle poczułam mocny wstrząs. W tle przestał szumieć gładki asfalt, a zaczął szurać wysypany kamyczkami nierówny beton. I już wiedziałam gdzie jesteśmy. Znajdowaliśmy się na moście, który miał prowadzić wysoko nad szeroką na kilkanaście kilometrów rzeką oddzielającą w tym miejscu Anglię i Walię. Był on jednak ciągle w budowie, przed nami znajdowała się wysoka na ponad 300 metrów przepaść. To wszystko dotarło do mnie w ułamku sekundy.
W tym samym momencie Niall spojrzał na mnie z przepraszającym wyrazem twarzy. On wiedział. I ja wiedziałam. Nie było szans na to, by wyhamować przed krawędzią z tak ogromnej prędkości, z jaką się poruszaliśmy. Może i gdybyśmy jechali wedle przepisów, zdążylibyśmy to zrobić. Ale my nawet nie próbowaliśmy. Odpięłam szybko pas i nachyliłam się w stronę Horana. On w tym samym czasie zrobił to samo, zamknął mnie w szczelnym uścisku, łokciem utrzymując kierownicę w jednym miejscu.
~ Kocham cię mała.. - usłyszałam łamiący się głos Luke'a. On też już wiedział.
- Ja ciebie też Lukey - słabo wychrypiałam.
- A ja ciebie, Liv. - Niall wyszeptał mi cicho do ucha. I w tym momencie ten niekończący się fragment betonu się urwał, a my rozpoczęliśmy swój pierwszy wspólny lot.
I zarazem ostatni.




Deireadh

3 komentarze:

  1. Nie.
    Jedyne słowo jakie siedzi mi w glowie od godziny 9 zaraz po przeczytaniu to po prostu "nie"
    Nie...
    Nie potrafię tego skomentować
    Nie potrafię tego przyjąć do świadomości
    Nie potrafię tego zrozumieć
    Nie potrafię się pogodzić z tym, że to już koniec

    Wiesz że bardzo kocham to opowiadanie i że zawsze będę cię wspierac cokolowiek zdecydujesz, ale nie usuwaj tego bloga, nie zawieszaj, zostaw go tak jak jest, żebym mogła czasem do niego zajrzeć :)

    Chcę jeszcze jakiś epilog nie wiem coś z perspektywy osoby z boku czy coś...
    Będę tęsknić za wszystkim, ale jakoś się przyzwyczaje

    Kocham cie skarbie i dziękuję za wszystko ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Ok
    minęły dobre dwie godziny od kiedy przeczytałam pierwszy raz ten ostatni rozdział.
    I nie, kuwa, I`m not okay.
    W sumie spodziewałam się, że uśmiercisz Niall`a.
    Czułam, że zakończysz to śmiercią.
    ALE ŻE CAŁEJ TRÓJKI I O MATKO.
    chociaż czytając historię dwóch braci, każdej z zupełnie innego punktu widzenia i każdej wzruszającej, cholera Ada, jakie ty potrafisz wzbudzić emocje w człowieku, to Jezu kochany ;o, w każdym razie czytając je, już myślałam że jednak nie będzie żadnej śmierci, że może jakoś inaczej to zakończysz.
    Ale moment gdy Harry wpadł i oznajmił, że Horan ma uciekać pozbawił mnie wszelkich złudzeń.
    And I`m not okay NOT OKAY.

    W momencie gdy Liv wydawało się, że widziała Luke`a, myślałam, że może Luke jest tym kto chce zabić Niall`a.
    A jednak nie.
    I dalej z bijącym sercem wyczekiwałam punktu kulminacyjnego.
    Gdy Luke zadzwonił do Liv i wszystko wyjaśnił, myślałam, ze zaraz Niall rypnie coś w stylu : LIV KOCHAM CIĘ, WYSIADAJ BO NIE MOGE CIE STRACIĆ a sam da się zastrzelić or smth.
    A jednak, jechali dalej.
    I już w ogóle moje tętno przyśpieszyło niewobrażalnie. Bo skoro do tej pory nic się nie wydarzyło, a jadą dalej całą trójką...
    I kiedy wjechali na most, kiedy przeczytałam słowa "w budowie" wiedziałam już co się stanie.

    MATKO BOSKA.
    Moment wyznawania miłości złamał moje serce na miliony kawałków.
    A gdy Niall dodał, że kocha Liv ( wyczuwam twoją chęć zaspokojenia mojej sziperskiej duszy, chwała Ci za to ok) już po prostu I couldn`t even
    BOŻE, JUŻ DAWNO DAWNO DAWNO NIE CZYTAŁAM CZEGOŚ CO TAK SZYBKO PRZENIOSŁOBY MNIE OCZAMI WYOBRAŹNI W CAŁĄ AKCJĘ I TAK SZYBKO ZŁAPAŁOBY MNIE ZA SERCE.
    ok, kuwa, druga mi uśmierciła Najala ._.


    ALE ADA, SKARBIE
    cholernie mi przykro, że przestajesz pisać, naprawdę bo pokochałam twój styl, bohaterów, cholernie idealne opisy i słowa układające się w cholernie idealne zdania.
    Ale szczerze? To był najlepszy koniec opowiadania, jaki było mi dane przeczytać, I swear.
    Wszystko ułożyłaś tak perfekcyjnie, nie było to wymuszone, ze nagle uśmiercasz wszytskich i nara.
    Ułożyłaś to wszystko w spójną całość, która trzymała mnie przez kilkanaście minut mojego życia w transie i Boże, chylę kuwa czoła, bo to było perfekcyjne Ada.

    Really, heads down, you are queen.
    Zaskoczyłaś mnie, trzymałaś mnie na bezdechu, wzruszyłaś, przyśpieszyłaś akcje serca, pocharatałaś je, ucieszyłaś i wzruszyłaś po raz kolejny ich wyznaniami i znowu pocharatałaś w momencie gdy "beton się skończył".

    Nie umiem poradzić sobie ze śmiercią Niall`a w opowiadaniach, ale w twoim każda śmierć mnie, uh, tak jak to okrutnie brzmi, tak bardzo to prawda- usatysfakcjonowała.
    Była bezapelacyjnie piękna i kuwa kocham Cię Ada, KOCHAM OK.

    Dziękuję Ci skarbie za tą historię i emocje i kolejną parę, którą mogłam (prawie) bezowocnie szipować, za zwroty akcji, za tych bohaterów, za Bragę (#loveforever), za samochody, za opisy i za ten idealny ostatni rozdział.
    Dziękuję aniołku z całego serduszka i mam nadzieję, że mimo wszystko zapał do pisania kiedyś wróci i będę mogła znowu przeżywać twoje historie.

    Kocham Cię bardzo laleniu ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. Wczoraj przeczytałam rozdział, ale dzisiaj dopiero podjęłam się próby skomentowania, bo wczoraj (dzisiaj w sumie też) byłam w totalnej rozsypce. Tym rozdziałem po prostu mnie rozwaliłaś. Tyle wyjaśnień, tyle wspomnień, tyle emocji. Nie mogłam po prostu normalnie myśleć. Potem jeszcze ta ucieczka. Liczyłam, że może uda im się uciec i wyjadą gdzieś za miasto. A tu nagle BUM! umierają... Normalnie odłożyłam telefon i przez kilka minut gapiłam się w sufit, zastanawiając się nad tym, co przed chwilą przeczytałam. Jedno z moich ulubionych opowiadań się kończy... Nie mogłam się z tym na początku pogodzić, ale rozumiem. Twoje opowiadanie i to Ty tu rządzisz. A końcówka była chyba najlepszą jaką do tej pory czytałam. Tak pięknie to wszystko opisałaś i wyjaśniłaś (ciągle zazdroszczę Ci tego talentu do pisania opisów).

    Kończąc dziękuję Ci za tą historię, wszystkie emocje, które obudziłaś we mnie podczas czytania kolejnych rozdziałów, za akcję, po prostu za wszystko! xx

    Kocham całym serduszkiem! Liczę, że jeszcze będę miała możliwość przeczytania Twojego kolejnego opowiadania ;)

    OdpowiedzUsuń