sobota, 28 lutego 2015

Rozdział 8

Co się stało? Zasnęłam? Ale kiedy?
Przecież jeszcze przed chwilą byłam na dole z Ashtonem w kuchni.
Nic nie pamiętam. Kompletnie nic.
Przetarłam powoli oczy i rozejrzałam się dookoła. Leżałam w jakimś ciemnym pokoju. Zamknięta w czterech mrocznych ścianach. Bez widocznej drogi ucieczki. Było mi zimno. Cała się trzęsłam, szczelękając zębami. Podniosłam się, ale momentalnie zakręciło mi się w głowie i z powrotem opadłam na kanapę, na której leżałam. Nie dawałam jednak za wygraną. Wyciągnęłam ręce, żeby się podeprzeć. Zdziwiona odkryłam, że coś przeszkadza mi w wyprostowaniu lewej. Podciągnęłam rękaw koszuli do góry. To, co zobaczyłam, lekko mnie zdziwiło. Zakrwawiony bandaż. Krew? Skąd?
Parapet.
To była moja krew? Tylko co ja wtedy zrobiłam, że było jej tam aż tyle?
A tak właściwie to co ja robiłam w tym pokoju? Nic nie pamiętam. Ale dlaczego? Chociaż jednej rzeczy mogę się na obecną chwilę dowiedzieć.

Spróbowałam rozwiązać zasupłany materiał, ale ten skutecznie stawiał mi opór. Po kilku podejściach zrezygnowałam z tego i rozerwałam go zębami. Pośpiesznie ze swego rodzaju ciekawością zaczęłam go odwijać. Po chwili moim oczom ukazała się rozcięta czymś skóra. Delikatnie starłam rękawem resztę krwi. Szkarłatne linie tworzyły literę N. Cięłam się? Ja? Nie, nie, nie. Przecież to niemożliwe, ja się nie tnę. No to skoro to nie ja, to skąd to się wzięło? Wpatrywałam się w znak, jakbym oczekiwała, że doszukam się w nim odpowiedzi. Tego nie znalazłam, moją uwagę przykuło jednak co innego. Obok litery znajdowała się jeszcze mała kropka. Wyglądała jak po wkłuciu. O co chodzi?
No i podstawowe pytanie. Gdzie jestem i jak stąd wyjść?
Drzwi. Skoro w jakichś niewyjaśnionych okolicznościach się tu znalazłam, to znaczy, że jakoś tu weszłam, tak? Zaczęłam jeszcze raz dokładnie penetrować wzrokiem pomieszczenie, w którym się znajdowałam. Zdecydowanie panujący półmrok nie był mi sprzymierzeńcem. Mimo tego ostatkami sił wytężyłam wzrok i po kilku minutach uporczywego "jeżdżenia" spojrzeniem po ścianach natrafiłam na tak pożądane przeze mnie w tamtej chwili drzwi. Drugi raz podjęłam próbę wstania. Tym razem się udało. Powolnym i cichym krokiem ruszyłam w ich kierunku. Do reszty zmysłów jeszcze nie postradałam, minimalne środki ostrożności pokroju skradania się i uspokajania oddechu jeszcze pamiętam.
Kiedy do nich dotarłam, sięgnęłam ręką do klamki, jednak przed naciśnięciem jej powstrzymał mnie czyjś głos dobiegający zza drzwi.
- Przecież ja jej wcale nie znam! - usłyszałam. Oho, czyli chodzi o mnie. Zapowiada się świetnie.
- Jay twierdzi co innego. - odezwał się drugi głos.
- W nosie mam to, co twierdzi Jay! - Spokojnie człowieku, bo ci jeszcze żyłka pęknie czy coś... Nie no Liv, jesteś genialna. Nie wiesz gdzie jesteś, skąd masz rany na ręce, za ścianą ktoś rozmawia prawdopodobnie o tobie, ale przecież nie obejdziesz się bez sarkazmu.
- Hamuj. Widujesz się z nią nadzwyczaj często jak na ciebie. - Czyli to nie o mnie chodzi. W końcu ja się z nikim poza Ashtonem i Luke'iem nie widuję. A to przecież żaden z nich... Chociaż i tego nie jestem w stanie stwierdzić, bo za nic jestem w stanie rozróżnić głosu. Jedyne, co do mnie dociera, to puste słowa.
-Co?! Spotkaliśmy się trzy razy. I za każdym razem to był przypadek! To nie moja wina, że ta młoda Harvey pojawia się zawsze tam, gdzie ja! - myśli zaczęły rozdzierać moją świadomość. Teraz jestem pewna, że chodzi o mnie. Tutaj nie ma miejsca na przypadek. Błagam, wyjaśni mi ktoś o co im chodzi?
- Daruj sobie szczeniaku. Przypadek, czy nie, jesteś spalony. I ten rudzielec też. - Przepraszam, kto??? Rudzielec? Powie mi ktoś, kiedy się przefarbowałam? Bo nie pamiętam, żeby rudzielce miały blond włosy.
- Ona jest blondynką Shaun...
- O przepraszam, zapamiętam... Albo wiesz co? Nie. Mam na to wywalone. Ona nie jest moim problemem. Ale twoim owszem. Dlatego na twoim miejscu martwiłbym się o to, czy nie stoi teraz pod drzwiami i nie przysłuchuje się temu wszystkiemu, bo dawka, którą jej dali przestała działać jakieś dziesięć minut temu.
Momentalnie odskoczyłam od drzwi jak oparzona. Spanikowałam. Skąd on wiedział? A może nie wiedział? Szybko, ale w miarę możliwości bezszelestnie, rzuciłam się w stronę łóżka. On, kimkolwiek był, okazał się szybszy. Zamarłam wpół drogi słysząc otwierane gwałtownie drzwi.
Nie ruszałam się. Jak dziecko łudziłam się, że mnie nie zobaczy. Nie podziałało.
Już po chwili stał koło mnie. Kiedy zobaczyłam, kim jest, wszystko wróciło.
Szukałam łazienki. Trafiłam na pokój, w którym był. Uciekł. Krew na parapecie już była. A więc rany powstały później. Stałam tam przy oknie i zastanawiałam się, co przed chwilą zaszło. I nagle straciłam świadomość, nie czułam nic. Aż do teraz. Teraz czuję jedynie strach, który mnie wypełnił. Boję się go. Boję się tego, co za chwilę może się stać. Boję się, że zacznie krzyczeć, szarpać, bić..
Ale nic takiego nie nastąpiło.
Spojrzał na mnie wzrokiem bez wyrazu. A może jednak coś pokazywały? Nie umiałam tego stwierdzić, nie widziałam jego tęczówek. Praktycznie nic nie widziałam. Ale jedno mogłam stwierdzić bez wahania. Były tak cudownie niebieskie.
Złapał za moją rękę i wyszedł z pokoju, ciągnąc mnie za sobą. W drugim pomieszczeniu było nieco jaśniej. Na pierwszy rzut oka wyglądało jak zwykły salon. Na środku stał długi narożnik i dwa fotele ustawione przodem do wiszącego na ścianie ponadprzeciętnie ogromnego telewizora. W drugiej części pokoju znajdowała się w rogu lada przeznaczona, jak się domyśliłam po ścianie obstawionej od góry do dołu butelkami, barmana. Na bogato. Nie miałam jednak czasu na dłuższe podziwianie, bo chłopak po chwili wahania skierował się na wyłożoną imitacją ozdobnej cegły ścianę. Przecież wyjście jest w drugą stronę...
Zatrzymaliśmy się. Blondyn wyciągną rękę i przydusił jedną z nich. W ścianie pojawiły się szpary, które z każdą chwilą się powiększały, by przerodzić się w przejście.
Stałam tam jak zaczarowana, analizując to, jak z jednolitej ściany powstał nagle metrowej szerokości wyłom.
- Wejdziesz sama czy mam przygotować jakieś specjalne zaproszenie? - spytał... spokojnie? Dopiero teraz zauważyłam, że stoi cierpliwie i patrzy na mnie z wyczekiwaniem. Czy on właśnie jest dla mnie uprzejmy??
- Och, przepraszam. - bąknęłam cicho i posłusznie przeszłam do następnego pomieszczenia. On wszedł zaraz za mną, po czym zamknął wyglądające z tej strony już normalnie drzwi. Znaleźliśmy się w czymś na wzór garażu połączonego z warsztatem. W sumie to nie wiem, czy to odpowiednie określenie, ale nic lepszego nie przychodzi mi do głowy. Białe ściany, podłoga wyłożona szarymi płytkami. Pod ścianami stały różne szafki i biurka z porozstawianym sprzętem do... Właściwie, to nie wiem do czego. Na jednym stały jakieś fiolki i małe pojemniki przypominające wielkością słoiczki kosmetyczne. Inny obłożony był dziwnymi kluczami francuskimi i innymi narzędziami, które widziałam pierwszy raz w życiu. Nie widziałam większego powiązania pomiędzy poszczególnymi stanowiskami. I znowu nasunęło mi się to dręczące pytanie..
- Co ja tu robię? - spytałam w końcu. Nie wiem, co mnie do tego skłoniło. Może odwagi dodało mi to, że zachowywał się normalnie. Nie tak, jak zawsze wyobrażałam sobie porywacza czy gangstera. To było aż dziwne. Chłopak zatrzymał się i spojrzał na mnie. Od razu uciekłam wzrokiem. Nie przemoże mnie tym swoim spojrzeniem, dopóki nie dowiem się o co w tym wszystkim chodzi.
-To skomplikowane. Bardziej niż ci się zdaje. - powiedział z westchnieniem.
- Jak masz na imię? Bo to, że ty wiesz jak ja się nazywam zdążyłam już wywnioskować. - zapytałam ostrożnie.
- I tak w końcu musiałabyś się dowiedzieć... Niall. - zachowywał się tak spokojnie, emanował opanowaniem.
- No więc Niall... - zaczęłam powoli. - Skomplikowane? Bardziej niż mi się zdaje? A jak ma mi się cokolwiek zdawać, skoro nie wiem kompletnie nic?! NIC! Nie mam pojęcia kim jesteś, dlaczego mnie wcześniej unikałeś, co to była za krew w pokoju, dlaczego w pewnym momencie urwał mi się film, jak ani dlaczego się tutaj znalazłam. Nie wiem dlaczego mam zaniki pamięci, wydaje mi się, że widzę gorzej niż powinnam, prowadzisz mnie przez jakieś tajne przejścia do ukrytego pomieszczenia. I co najlepsze, nie mam bladego pojęcia skąd to się wzięło! - wykrzyczałam mu prosto w twarz, wyciągając w jego kierunku okaleczoną rękę. Byłam w pełni świadoma tego, jakie może to przynieść za sobą konsekwencje. W sumie to nawet na to liczyłam. On uderzy mnie w twarz, a ja momentalnie otworzę oczy i z ulgą stwierdzę, że to tylko moja zryta wyobraźnia, która tradycyjnie funduje mi pokaz z serii koszmarów. I wszystko wróci do normy.
Po raz kolejny moje nadzieje spełzły na niczym.
Oczekiwane uderzenie nie nadeszło, a to wszystko nie okazało się być tylko snem. Dalej stałam na przeciwko blondyna z uniesioną ręką, a on dalej patrzył na mnie cierpliwie.
- No przecież mówiłem, że to skomplikowane... - powiedział, po czym podszedł do biurka z fiolkami. Schylił się do najniższej szuflady i wyciągnął z niej na blat dwie strzykawki.
- To - podniósł pierwszą z nich. - jest tiopental. Zakładam, że właśnie to podał Ci Jay w tamtym pokoju. Wywołało to sen narkotyczny, dlatego masz pustkę. Skutki uboczne to zaniki pamięci i pogorszenie wzroku. Ta z kolei to atropina. Tymczasowo powiększy ci źrenice do czasu, kiedy tiopental nie przestanie w pełni działać. Daj rękę. - powiedział i spojrzał na mnie z wyczekiwaniem.
Jak mam mu dać rękę, skoro nie mam pewności co to rzeczywiście jest?
- No daj, przecież gdybym miał cię zabić, to zrobiłbym to kiedy spałaś.
W sumie to nawet logiczne. A patrząc na moje obecne położenie nie mam nic do stracenia. Zero szans na ucieczkę. Zanim skończę mocować się z tymi grubymi i ciężkimi drzwiami, z łatwością zdążyłby do mnie doskoczyć. Okien tu nie ma, więc ta droga też odpada. Stoję przed faktem dokonanym. Wyciągnęłam do niego prawą rękę.
- Nie ta. - pokręcił przecząco głową. Niechętnie zmieniłam ją na lewą. Wciąż zastanawiałam się nad znaczeniem tych cięć. Niall przyłożył igłę do skóry, po czym delikatnie przebił ją i wpuścił przezroczystą zawartość strzykawki do mojego krwiobiegu. Potem ucisnął mocno to miejsce dwoma palcami i trzymał tak przez dłuższą chwilę, również przyglądając się ranom.
- A więc jesteś już naznaczona...

*************************************************************
Jeśli ktoś tu jeszcze został, to miło.
Przepraszam, miałam dodać informację, że nie dam rady, ale nie dałam rady.
Miałam pewne problemy osobiste, jeżdżenie po lekarzach, kilkudniowe załamanie diagnozą i myślałam, że nic nie napiszę. Ale mi się udało.
Zaczyna się marzec, czyli miesiąc największego nawału w szkole. Od marca również chodzę w soboty do szkoły, dzisiaj zaczęłam. I już w tej chwili widzę, że nie wyrobię się z pisaniem w terminach. Dlatego też znoszę sobotę jako datę wstawiania. To może być sobota, niedziela, ale jak nie dam rady, to również i dopiero za dwa tygodnie. Nie jestem z tego wyjścia zadowolona, ale nie mam na to większego wpływu. Wybaczcie :/
A z tych przyjemniejszych wiadomości, to chciałabym po raz kolejny podziękować za te wszystkie wejścia, których ten blog ma o wiele za wiele, niż bym sobie wyobrażała, oraz za wszystkie komentarze. W znacznej mierze to właśnie dzięki nim rozdział pojawia się już dzisiaj.
I zostałam po raz kolejny nominowana do LBA, odpowiedzi w zakładce "Nominacje". Bardzo dziękuję :)
Trzymajcie się <3

sobota, 14 lutego 2015

Rozdział 7

Dlaczego jestem taka naiwna?
Dlaczego jestem taka głupia?
Dlaczego jestem taka uległa?
Dlaczego ja....
...się w końcu zgodziłam?
Nie umiem nawet utrzymać własnego zdania. To żałosne.
To straszne.
Sama skazałam się na to wyjście. Po wielu nieustępliwych namowach powiedziałam w końcu to jedno głupie TAK.
Muszę nauczyć się asertywności. Zdecydowanie.
Ale to nie zmienia jednak faktu, że tym razem już się nie wywinę. Nawet gdybym zamknęła się sama w domu na cztery spusty, to oni obaj są w stanie włamać się drzwiami albo oknem i siłą mnie z niego wyciągnąć. Nigdy nie wybaczę sobie tego, że mam za sobą godzinę straconą na staniu przed szafą i narzekaniu, że nie mam co założyć, a kolejną na nieudolnych próbach zrobienia z siebie przyzwoitego człowieka w lustrze. Dwie godziny, których już nie odzyskam. Ale to jeszcze nic w porównaniu z tymi, które dopiero stracę.
Teraz stoję i patrzę na moje odbicie. Ale tam nie jestem ja. Tam jest zupełnie inna osoba. której nie znam.
Czuję się strasznie. Jestem zamknięta pod maską osoby, którą nie jestem. Kogo ja chcę oszukać...
- Czy Lady Harvey just już gotowa? - usłyszałam nagle niski głos za plecami.
- A czy Sir Irwin mógłby nauczyć się pukać?
Obejrzałam się za siebie. Stał za mną. Wysoki, uśmiechnięty, pewny siebie. Ubrany niby zwyczajnie, ale jednak idealnie. Zwykłe trampki, ciemne spodnie, cięta koszulka, która odsłaniała rękawy z czarnego tuszu, niechlujnie rozrzucone włosy. Był sobą.
- O przepraszam bardzo, jestem Ashton Irwin. A Ashton Irwin wchodzi tam gdzie chce, kiedy chce i jak chce.
Skrzywiłam się nieco na te słowa.
- Ale nie w moim domu. Tutaj rządzę ja i każdy, nawet sam Ashton Irwin, obiekt westchnień połowy świata, nie jest wyjątkiem i musi się dostosować. - odpowiedziałam mu zdecydowanym tonem.
Mruknął na to tylko pod nosem, po czym ponowił swoje pytanie.
- Nie Ash. Nie jest i nie będzie. - westchnęłam. Cały czas miałam nadzieję, że mi w ostatniej chwili odpuści. Nic bardziej mylnego.
- Jak dla mnie wygląda świetnie. Nie widzę żadnych przeszkód. Możemy już iść. - powiedział zadowolony i pociągnął mnie za rękę do wyjścia. Dziękuję Ashton. Bez ciebie naprawdę nie trafiłabym do drzwi wyjściowych we własnym domu. Dobrze, że są jeszcze tacy uprzejmi ludzie jak ty...

***

Prosiłam - nic.
Błagałam - nic.
Wyrywałam się - nic.
Próbowałam uciec - nic.
Przekupywałam - nic.
I takim oto sposobem znalazłam się pod drzwiami domu Sashy. Ostatni raz spojrzałam błagalnie na stojącego obok mnie Ashtona. Ten tylko uśmiechnął się szeroko i pokręcił przecząco głową. Czyli nic z tego...
Weszliśmy do środka. Od razu uderzyła we mnie charakterystyczna woń alkoholu wymieszana z dymem papierosowym. Przez ten cały zaduch przebijała się głośnia muzyka. Wszędzie dookoła tłoczyli się ludzie. Połowy z nich nawet nie kojarzyłam. Przeciskając się przez nich wszystkich, dotarliśmy w końcu do kuchni. Ashton wziął jeden ze stojących na blacie kubków z piwem i wyciągnął go w moją stronę. Pokręciłam tylko przecząco głową.
- Nie? - spojrzał na mnie lekko zdziwiony.
- Nie. - potwierdziłam rozbawiona.
- Nawet dzisiaj? - spytał z nadzieją w głosie.
- Nic z tego Ash. -zaśmiałam się na jego reakcję.
- Jaka abstynentka. Trudno, więcej dla mnie. - mruknął, po czym upił pokaźny łyk. W pewnym momencie jego spojrzenie zastygło na czymś za moimi plecami. W jego oczach widziałam iskierki. Obejrzałam się za siebie. Po drugiej stronie pomieszczenia stała urocza brunetka, średniego wzrostu, może troszeczkę wyższa ode mnie. Uśmiechała się do nas, co jakiś czas poprawiając opadające jej niesfornie na oczy włosy.
Widziałam, że ma ochotę do niej podejść. Ale tego nie robił. Tak jakby czuł się odpowiedzialny za dotrzymanie mi towarzystwa za to, że mnie tu zaciągnął.
- No na co ty jeszcze czekasz? Idź, bo ci ją ktoś zaraz zwinie spod nosa. No już! - popchnęłam go w tamtą stronę. Spojrzał na mnie z wahaniem.
- Jesteś pewna? - spytał niepewnie, chociaż widziałam, że już rwał w stronę tej dziewczyny.
- Tak, Ash. Jestem pewna. Nie mam pięciu lat, nie musisz mnie pilnować. Poradzę sobie. A teraz rusz się w końcu! - to ostatnie prawie wykrzyczałam.
- Dzięki Liv. - od razu się ożywił i momentalnie znalazł się przy brunetce.
- Nie ma sprawy Ashton. - powiedziałam cicho, chociaż wiedziałam, że i tak mnie nie usłyszy.
I tak oto zostałam sama. Chciałam za wszelką cenę opuścić to miejsce. Było mi duszno, a w głowie dudniło od za głośnej muzyki. Nie mogłam jednak ot tak sobie wyjść. Ashton nie dałby mi później żyć. A on potrafi być wielce upierdliwy.
Postanowiłam znaleźć łazienkę. Weszłam na piętro i na oślep zaczęłam otwierać kolejne drzwi. Pociągnęłam za pierwszą klamkę. Zamknięte. Podeszłam do kolejnych. Na korytarz od razu padło światło. Upss, ten pokój jest już zajęty.. Jak najszybciej zamknęłam drzwi. Nie poddałam się jednak i ruszyłam do następnych. Te bez najmniejszego skrzypnięcia pozwoliły otworzyć się szerzej. W tym pomieszczeniu nie było światła. Zajrzałam głębiej i rozejrzałam się uważnie, powoli przyzwyczajając wzrok do ciemności. Wydawało mi się, że nikogo tu nie ma. Już miałam iść dalej, kiedy nagle do mnie dotarło, że jednak nie jestem tu sama. W oknie majaczyła mi ciemna postać, która nieznacznie odróżniał się na tle czarnego tej nocy nieba. Chłopak.
Nie wiem dlaczego od razu się nie wycofałam, tylko powoli zaczęłam zmierzać w jego kierunku. W pewnej chwili zahaczyłam o coś nogą. Momentalnie odwrócił się jakby trochę spanikowany. Spojrzał na mnie.
Szpital.
Szkoła.
Sen.
A teraz tutaj. Znowu ten sam. Znowu...
- Nie możesz sobie w końcu odpuścić? - warknął, po czym wyminął mnie szybko i zniknął na korytarzu.
Czyli sobie tego nie ubzdurałam. To był cały czas on.
Nagle coś błysnęło mi po oczach. Podeszłam do okna. Na parapecie rozlana była jakaś połyskująca blado ciecz. Zanurzyłam w niej palce. Gęsta. Podniosłam je na wysokość oczu, jednak nie byłam w stanie rozszyfrować co to jest.
Dopóki zza gęstej pokrywy chmur nie przebił się księżyc. Czy to jest krew?


Hej aniołki <3
Tak Lu, możesz się cieszyć. W końcu coś powiedział :D
No i jako że walentynki i te sprawy, to taki tam mały akcencik + zapraszam do bohaterów ^^
Podoba się? Mi nie. Miałam taką cudowną wizję, wiedziałam dosłownie wszystko jak ma być i wgle. A to całkowicie zwaliłam. Przepraszam.
A skoro już jestem przy przepraszaniu. Nie wiem, czy w następnym tygodniu dam radę wstawić rozdział. W piątek zaraz po szkole wyjeżdżam i wracam dopiero w niedzielę późnym popołudniem. Teoretycznie mógłby być w niedzielę, ale zazwyczaj piszę rozdziały w soboty, a teraz nie będę miała takiej możliwości. Nie wiem też, czy zdążę napisać sobie coś wcześniej, bo w tym tygodniu mam egzaminy próbne. (W pierwszym tygodniu po feriach. Ambitnie)
Więc nie wiem jak to będzie. Jeśli nie dam rady, to napiszę wam to na pasku po lewej stronie. Z góry wybaczcie.
I jeszcze tylko jedno. Nie wiem jak to się stało, ale jest w tej chwili ponad 1850 wejść. Nie wiem jak Wam dziękować. To niesamowite..
Kocham <333

sobota, 7 lutego 2015

Rozdział 6

Najbardziej znienawidzony przedmiot w szkole? Dzwonek.
Ten okropny dźwięk słyszę pierwszy raz od dwóch miesięcy, a już mam go dość.
Pierwsza lekcja - matematyka. Nie ma to jak dobrze zacząć dzień. I tak już będzie dzień w dzień do końca roku. Cudownie.
Siedziałam w ostatniej ławce, rysując jakieś bezsensowne zawijasy na marginesie zeszytu. Zapomniałam już jak to jest, kiedy każde słowo nauczyciela działa jak tabletka usypiająca. Pan Binns ma wyjątkowo skuteczne środki. Wszyscy po kolei siedzą otępiali, próbując nie zasnąć podczas jego wywodów, które prowadził sam ze sobą, stojąc tyłem do klasy i pisząc na tablicy jakieś niezrozumiałe dla nikogo ciągi cyfr. A minęło dopiero piętnaście minut. Zapowiadało się tak do końca lekcji. I pewnie by tak było, gdyby nie fakt, że ktoś nagle gwałtownie otworzył drzwi. Tym kimś był oczywiście nikt inny, jak Ashton.
Sam fakt, że ktoś wchodzi do klasy w trakcie lekcji był wystarczającym urozmaiceniem, żeby nieco się ożywić. Jednak reakcja klasy (oczywiście w szczególności damskiej części) kiedy zobaczyli, kto to zrobił, była powalająca. Wszyscy jak na zawołanie zwrócili się w tamtą stronę. Niektórzy zaczęli szeptać między sobą, innym z wrażenia dosłownie opadła szczęka. Jak to zobaczyłam, miałam taką ochotę śmiać się z nich wszystkich, że słychać by mnie było pewnie w całej szkole.
- "Wielkie wejście" odfajkować. - mruknęłam cicho. Mimo wszystko uśmiechnęłam się na jego widok. Nawet jeśli moje przewidywania się spełnią, to przecież nie koniec wszystkiego. Mamy jeszcze wspólną wierzbę. To się liczy, tak? Tak, Liv. A mówił ci już ktoś, że jesteś żałosna?
- Jeśli chciał pan zrobić wejście na miarę nagiej striptizerki, to gratuluję, udało się panu w stu procentach. Można jednak wiedzieć czemu zawdzięczamy to okrągłe, piętnastominutowe spóźnienie panie..? - pan Binns spojrzał na Ashtona spod okularów. Po klasie rozległ się stłumiony śmiech. Może i gdy obracał się w swoim świecie pełnym liczb, był nudny, ale kiedy nie chodziło o matematykę, nie miał sobie równych.
- Wystarczy Ashton. - podał mu Ash, który był równie rozbawiony, co cała reszta. - Jak sam pan powiedział, chciałem zrobić "wielkie wejście".
- A więc Ashton, żeby w pełni się wykazać, powiesz nam ile liczb naturalnych należy do dziedziny tej funkcji. - powiedział z półuśmiechem nauczyciel.
- Oczywiście - Ash z udawanym skupieniem patrzył na tablicę przez chwilę, po czym tonem znawcy powiedział: - Na pewno mniej niż mam tatuaży.
- Z pewnością. - zaśmiał się Binns. - Dobra, show skończone, znajdź sobie jakieś wolne miejsce.
Chłopak uśmiechnął się tylko pod nosem i rozejrzał po klasie. W końcu natrafił na mnie, wyszczerzył się jeszcze szerzej i bez wahania ruszył w moją stronę. Nie powiem, reszta klasy była, lekko mówiąc, zszokowana jego wyborem. Było jeszcze kilka wolnych miejsc koło dużo lepszych osób niż jakaś tam oferma z końca sali. Ash nie zwracał jednak najmniejszej uwagi na zachęty innych i dosiadł się do mnie.
- Witaj nieznajoma. - mruknął tajemniczo.
- Witaj nieznajomy. - odpowiedziałam naśladując go. Zachowałam kamienną twarz, jednak w środku krzyczałam ze szczęścia. Czyli jednak nie będzie tak źle. Przynajmniej matematykę będziemy spędzać "razem". Lepsze to niż nic.

***

- Nie obchodzi mnie, że ty chcesz. Ja nie chcę. - powiedziałam może po raz setny.
Wracaliśmy ze szkoły. Jak to było w standardzie, jedna z ważniejszych osób organizuje w piątek domówkę z okazji rozpoczęcia roku szkolnego. Oczywiście pierwsze co zrobił Ash, jak się dowiedział, to spytał, czy idę. A ja kategorycznie mówię na to: nie. 
Dotarliśmy właśnie pod mój dom. Weszłam na werandę i wpadłam do środka.
- Oj Liv, no weź... - Zaczął, ale mu przerwałam.
- Powiedziałam, nie.
- Co nie? - w pomieszczeniu pojawił się Luke. - O, siemson Ash.
- Cześć Luke. - odpowiedział mu Ashton.
- Chwila, to wy się znacie?? - spytałam zdezorientowana. Co, jak, skąd?
- A co, nie widać? - rzucił rozbawiony Luke. - O co chodzi?
- Liv stwierdziła, że ma w nosie wszystko i wszystkich i nie zamierza iść w piątek na domówkę u Sashy. - poskarżył na mnie Irwin.
- Nie idziesz? - teraz to Luke stał i patrzył na mnie zdziwiony.
- No przecież o tym cały czas mówię. - byłam już z lekka podirytowana.
- Nie ma takiej opcji - rzucił oburzony. Stanął koło Ashtona z założonymi rękami. - Idziesz i koniec.
- Pytał się ktoś mnie o zdanie?
- Nie. - odpowiedział Ash. No normalnie zaraz coś im zrobię.
- Świetnie! Czy waszą dwójkę w ogóle obchodzi to, że nie mam najmniejszej ochoty nigdzie wychodzić? - teraz to się wkurzyłam.
- Nie. - beztrosko powtórzył Ashton.
- Ani trochę. - przytaknął mu Luke.
- Jesteście okropni. - fuknęłam pod nosem, odwróciłam się na pięcie i ruszyłam do swojego pokoju.
No co za ludzie...
Leżałam na łóżku, patrząc bezczynnie w sufit. Dlaczego oni są tacy uparci? Będę tam zbędna. Nie umiem się bawić, nie jestem jakąś chętną duszą do towarzystwa. Jedynie będę się plątać między nimi, szukając jakiegoś cichszego kąta. Czy oni nie mogą tego zrozumieć..
Moje rozmyślania przerwało pukanie do drzwi. Nie czekając na moją odpowiedź, uchyliły się ostrożnie, a zza nich wyłoniła się powoli głowa Ashtona.
- Mogę? - spytał nieśmiało.
- Jak musisz. - odpowiedziałam oschle. Odpuściłam już mu, ale nie musi jeszcze o tym wiedzieć.
- Obraziłaś się na mnie? - chyba był nieco zdenerwowany.
- A wyglądam, jakbym była obrażona? - Upss, pytanie pułapka?
- Wyglądasz na zmęczoną. - rzekł stanowczo. Ma mnie. To aż tak widać? Jestem tak zmordowana dzisiejszym dniem, że nie mam siły zasnąć. Naprawdę.
Widząc mój brak reakcji znacznie się ożywił.
- Udało się - odetchnął z ulgą.
- Co ci się niby takiego udało? - spojrzałam na niego zdziwiona.
- Moja odpowiedź nie sprawiła, że chcesz mnie zabić. Wiesz, jeśli chodzi o wygląd, to wy dziewczyny macie, jakby to delikatnie powiedzieć, małe ego. Mogłem z tego nie wybrnąć cały.
- Irwin, nie masz przypadkiem gorączki? Bo moim zdaniem potrzebujesz pilnego spotkania z lekarzem specjalistą. - prychnęłam tylko.
- Sama widzisz.. -zaczął, ale nie dałam mu skończyć, bo rzuciłam w niego poduszką.
-Ałaa, ranisz - powiedział oburzony, teatralnie zamachnął włosami i wyszedł z pokoju.
- I to niby ja mam wielkie ego - mruknęłam do siebie.
- Słyszałem. - usłyszałam zza drzwi. Zaśmiałam się krótko. On jest niemożliwy..

Zrobiło się już późno. Pokój rozświetlał jasny księżyc połyskujący blado na niebie. Uwielbiam taką atmosferę. Półmrok, cisza, wygodne łóżko i jakieś mignięcie za oknem.
Chwila stop. Mignięcie za oknem? Mam halucynacje, czy tam na serio coś się poruszyło?
Podeszłam powoli do okna, Ciekawość wzięła górę, otworzyłam jedno skrzydło i wyszłam na balkon. O razu uderzył we mnie przyjemny chłód wieczoru. Wychyliłam się za barierkę i rozejrzałam się. Ani na podwórku, ani na ulicy nie było żywej duszy. Chyba serio coś mi się przywidziało.
Odwróciłam się powoli i już chciałam ruszyć do przodu, kiedy zorientowałam się, że ktoś przede mną stoi.
Przysięgam, serce mi wali tak, że pewnie słychać je na całym osiedlu.
Była to jakaś zakapturzona postać. Chłopak, jak się domyśliłam. Głowę miał skierowaną w dół, więc nic nie widziałam. Nie ruszał się. Ja również. Nie miałam odwagi. Staliśmy tak chwilę. Nie wiedziałam kompletnie co mam zrobić. Piszczeć, spróbować go wyminąć, zeskoczyć z balkonu?
I wtedy podniósł głowę.
Te niebieskie oczy.
To spojrzenie.
Głębokie. Hipnotyzujące. Uzależniające. Zimne.
Ale i smutne. Przerażone.
Nieświadomie zaczęłam się cofać. Krok za krokiem, choć wiedziałam, że za chwilę zatrzyma mnie balustrada.
Ale ona zniknęła. A ja zaczęłam spadać...

I wtedy się obudziłam cała zalana potem. To tylko sen Liv. To tylko sen...


Hejka.
Znowu przepraszam, że tak późno, ale znowu nie wyrabiam. A podobno mam ferie.
Już myślałam, że nic nie napiszę. Kryzys twórczy mnie złapał.
Ale na wasze nieszczęście coś tam udało mi się nabazgrać.
Jak się podoba? Mi średnio. Ale to z pisania na szybko.
Nie będę przynudzać, wystarczająco zrobiłam to rozdziałem.
Trzymajcie się i do następnego <3

niedziela, 1 lutego 2015

Rozdział 5

- Halo... Liv, wstajemy...
Minimalnie podniosłam powieki. Z rozmazanego obrazu uchwyciłam czyjąś sylwetkę. Luke. Tylko czego on ode mnie chce o tej porze. Raz mam ochotę się porządnie wyspać, a ten przychodzi i mnie budzi..
- Tylko nie mów mi potem, że nie próbowałem pokojowo - ostrzegł, po czym schylił się po coś.
Próbowałam wyostrzyć wzrok, by zobaczyć co zamierza zrobić, ale to wcale nie było takie proste, jakby się wydawało. Zanim zdołałam to zrobić, podniósł się i wylał na mnie dużą miskę lodowatej wody. Oprzytomniałam natychmiast. Jak oparzona zerwałam się do pozycji siedzącej. Teraz wyraźnie widziałam Luke'a, którego wielce śmieszyła moja nagła reakcja.
- Wiesz jaki dzisiaj dzień? Poniedziałek. Pierwszy poniedziałek września. A ty zaspałaś. Za pół godziny masz być w szkole. - mówił powoli i bardzo wyraźnie, a ja z każdym jego słowem coraz szybciej przetwarzałam dostarczane mi informacje. W jakiej szkole? Co on... W szkole. Za pół godziny w szkole.. Pół godziny?!
- Prysznic już masz za sobą, nie dziękuj. - parsknął śmiechem. Jak torpeda zerwałam się z łóżka i pędem rzuciłam się na łazienkę. Z mojego pokoju ciągle słyszałam, jak Luke zwija się ze śmiechu. Udusi się kiedyś normalnie...

***

Nie wiem, jak to zrobiłam, ale zdążyłam na czas. Myślałam, że będzie gorzej. Przez wakacje zdecydowanie wypadłam z formy. Zostało mi jeszcze trochę czasu, zanim zacznie się to całe "uroczyste rozpoczęcie roku szkolnego". Co roku tak samo. Tłum ludzi stojący w biało-czarnej mozaice na auli i z wielkim znudzeniem i wyczekiwaniem wpatrujący się w zegarki. Dla mnie to nie ma sensu. Rozgadywanie się na oklepane tematy nigdy nie było, nie jest i nie będzie ciekawe, skoro każdy to wszystko wie. Ale tylko spróbuj słowo powiedzieć - tutaj nie ma takiej możliwości. Nawet ci najgorsi stoją w milczeniu, czasami tylko szepcząc do siebie słowo lub dwa. Wygląda to jak na czyimś ostatnim pożegnaniu. W sumie to można to tak nazwać - ostatnie pożegnanie wolności.  Na "widowni" grobowa cisza, wszyscy bez wyrazu, tacy poważni. Na podeście natomiast swoją mowę wygłasza dyrektor. Taką samą, jak co roku. Niekończące się koło znowu od początku zaczyna swój bieg. Słowa rzucane w pustkę echem odbijają się od zimnych murów i bezlitośnie przypominają, że nasz czas znowu minął. To okropne déjà vu. W tym jednym aspekcie zgadzamy się wszyscy. Jak nigdy. Bo poza tym jednym dniem wszystko powróci do normy i czar pozornej jedności pryśnie.
Mam jakieś dziesięć minut na dojście do szkoły. Świetnie, tyle zazwyczaj mi to zajmuje. Tym razem zrobię to jeszcze sama. Ashton stwierdził, że nie ma zamiaru słuchać tych wszystkich bredni, więc to olewa i nie idzie. Nie dziwię mu się. Poza tym nikt jeszcze oficjalnie nie wie, że będziemy mieli nowego ucznia, więc Ash doszedł do wniosku, że zrobi "wielkie wejście" i ujawni się spóźnieniem na pierwszą lekcję. Kreatywnie.
Szłam powoli, cały czas myśląc o tym, jak będzie wyglądał ten rok. Za specjalnie to on się nie zmieni. Ludzie przecież dalej nie będą się do mnie odzywać, nikt nie zagada, nikt się nie dosiądzie... No dobra, będzie Ashton, ale to niczego nie zmienia. Pozna resztę szkoły, zobaczy, że na znajomości ze mną tylko straci, znajdzie sobie kilka osób, do których się przyczepi i stanie się taki jak oni. Trudno, nic nowego, przyzwyczaję się. Już się przyzwyczaiłam.
W końcu znalazłam się przed tak znienawidzonym budynkiem. Spóźniłam się. Kiedy myślę, potrafię iść trzy razy wolniej niż normalnie, powłóczając leniwe nogami, a mimo wszystko wydaje mi się, że robię to tak jak zwykle. Zdecydowanie za dużo myślę. Weszłam do środka. Po korytarzu niosło się już echo "pierwszego wykładu". Jak najciszej stanęłam w otwartych drzwiach auli, by nikt nie zauważył mojego przybycia.
Od razu pożałowałam, że nie zdążyłam. Minęło pół godziny, a dyrektor nie ruszył się z miejsca nawet na milimetr. Czy on ma nogi ze stali? W końcu nie wytrzymałam, odwróciłam się i wyszłam na korytarz. Tam usiadłam na ławce, włożyłam słuchawki i utkwiłam wzrok w ścianie. Znowu oddałam się tym zatruwającym mi głowę myślom.
Dlaczego to wszystko jest takie bez sensu? 
Musiało paść akurat na mnie? Mam takie rewelacyjne szczęście do wszystkiego. Rodzice, szkoła, te wszystkie wypadki.. Co ja takiego zrobiłam? Dlaczego życie mści się akurat na mnie? 
Wszyscy mogą sobie chodzić tacy szczęśliwi, mieć znajomych, przyjaciół z którymi śmieją się z najmniejszej głupoty. Wszyscy mogą być.. normalni.
Ale nie ja.
Bo ja przecież muszę mieć takie popaprane życie pełne problemów, smutku, bólu i zmartwień. Jakbym zbierała sobie za wszystkich. Co z tego, że nikt tego nie zauważa. Nikt. Bo nikt nie doświadczył tego co ja. I nie chce doświadczyć.
Na ziemię przywrócił mnie czyjś głos. Spojrzałam na stojącą przede mną nauczycielkę.
- Spóźnienie jeszcze byłam w stanie puścić ci płazem. Dobra, rozumiem, pierwszy dzień szkoły, musicie się znowu do tego przyzwyczaić i tak dalej. Ale skoro już raczyłaś się łaskawie pojawić, to wypadałoby może posłuchać, a nie bezczelnie siedzieć sobie na korytarzu z czymś, co nazywacie muzyką, w uszach. Skoro jakoś wszyscy mogą siedzieć na sali, to nie mogłaś być tam z nimi, a nie udawać tą lepszą, bo uciekłaś z auli... - mówiła, a ja patrzyłam na nią jak na idiotkę. Gdzie była rok temu, kiedy wszyscy tacy byli? Nie zanosiło się jednak na to, żeby kończyła. Cudownie. Z jednego kazania na drugie...
- Bo to jest muzyka. - wpadłam jej wpół słowa.
- Nie pyskuj mi tu. Nonszalancją tu nic nie zwojujesz. Rodzice nie nauczyli cię, że jak ktoś mówi, to się mu nie przerywa?
Nie wiem jakim cudem wtedy nie wybuchnęłam. Miałam taką ochotę wrzasnąć jej prosto w twarz co o niej w tej chwili myślę. Jak mogli mnie nauczyć, skoro ich nie mam?! Ograniczyłam się jedynie do morderczego spojrzenia. 
- Nie patrz tak na mnie, tylko wracaj na salę, o ile nie chcesz mieć większych kłopotów.
Bez słowa wstałam, wyminęłam ją i wróciłam na swoje poprzednie miejsce. 
Tym razem stałam o wiele krócej. Po jakichś dziesięciu minutach nadszedł upragniony koniec i na słowa: "Możecie się rozejść do klas" wszyscy rzucili się na wyjście. Jeden chłopak siedzący najbliżej mnie zerwał się gwałtownie i szybko wybiegł z auli, przy okazji popychając mnie na ścianę. Zanim jednak odwróciłam się, ten zniknął w tłumie tłoczącej się młodzieży. Kolejny najważniejszy.
Kiedy wszyscy już opuścili aulę, poszłam za innymi do klasy. Zajęłam ostatnią ławkę przy ścianie, która jako jedyna pozostała pusta i bez słowa czekałam na przyjście wychowawczyni. Wszyscy inni pogrążeni byli w rozmowie. Jedni w najlepsze opowiadali sobie o minionych dwóch miesiącach, drudzy robili sobie zdjęcia, by później zawojować nimi portale społecznościowe, jeszcze inni po prostu gadali o najróżniejszych rzeczach. Tylko ja milczałam. Norma..
Po dłuższym czasie przyszła pani Nelson, rozdała wszystkim wydrukowany plan lekcji i rozpoczęła swój jakże zajmujący monolog, trzeci już tego dnia. Nie omieszkała oczywiście postraszyć nas ogromem materiału i przyszłorocznymi egzaminami. Nie byłaby sobą, gdyby tego nie zrobiła. Każdy był na to przygotowany. W końcu wszyscy uwielbiają te bardzo optymistyczne wieści.
Jeśli jeszcze ktoś nie zauważył, to w szczególności kiedy jestem zła zdarza mi się nadużywać trochę sarkazmu.
Po raz kolejny każdy usilnie wpatrywał się w zegarek, oczekując upragnionego końca. Ten o dziwo nastąpił dosyć szybko. Kiedy wszystko już powiedziała, nauczycielka wypuściła wszystkich do domu. Wszystkich z wyjątkiem mnie. Kiedy już byłam przy wyjściu, usłyszałam:
- Livianne, zostań na chwilę.
Zastygłam w miejscu i wolno się odwróciłam. Myślałam, że chodzi o tą sytuację na korytarzu. Już chciałam powiedzieć coś na swoją obronę, gdy ta mnie wyprzedziła.
- Dalej mieszkacie z Luke'iem sami? - spytała, a mi momentalnie ulżyło.
- Tak. Chodzi o zgodę na ewentualne leczenie i te inne papiery?

- Zgadza się. Chodź, podpisz mi tu i zanieś to do sekretariatu. - wręczyła mi kilka kartek. Podpisałam się na wszystkich i ruszyłam tam, gdzie mi kazała. Na całe szczęście pamiętałam jeszcze gdzie to jest. Kilka minut później znalazłam się na odpowiednim korytarzu. Powoli, ale zdecydowanie zmierzałam w kierunku odpowiedniego pokoju. Już sięgałam po klamkę, kiedy drzwi nagle z całym rozmachem się otworzyły i uderzyły mnie w głowę. Syknęłam głośno i spojrzałam na winowajcę. To był chłopak. I to nawet ten sam, co wcześniej. 
Zatrzymał się.
Ogarnął mnie wzrokiem. Na chwilę zatrzymał się na oczach.

Jakby czas się zatrzymał i na świecie istniała tylko ta  hipnotyzująca głębia.

To on.
Ten sam.
Jestem pewna.
On też mnie rozpoznał. 
Wiem to.
Staliśmy tam.
Milczeliśmy.



I znowu minęły wieki, zanim udało mi się oderwać wzrok. Blondyn również jakby wyrwał się z transu. Jeszcze chwilę stał, po czym podobnie jak przy naszym pierwszym spotkaniu, szybko zniknął mi z oczu. 
Co to było..?

Sieloł! 
Udało mi się! W co szczerze wątpiłam, ale jednak. Wy pewnie nie, ale ja się cieszę :D
Wgle cieszę się, że udało mi się dzisiaj zrobić cokolwiek. Wielkim osiągnięciem już było samo zwleczenie się z łóżka.
Jak się podoba rozdział? Przed chwilą napisany, więc za rewelacyjny to on nie jest, no ale i tak nigdy by nie był, więc nie narzekam.
Tum tum tuuum! Pojawił się niejaki gość z drugiego rozdziału. Zostanie czy zniknie? Jestem tego bardzo ciekawa :D
Zaczynają mi się ferie, co oznacza, że będę miała czas na pisanie czegoś lepszego (marzenia). 
A Wy przed, w trakcie czy po feriach? :)
I bardzo chciałam wam wszystkim podziękować. Przecież to niemożliwe, żeby w mniej niż miesiąc dobić 1000 wejść. Jestem w szoku. Nigdy nawet mi przez myśl nie przeszło, że kiedykolwiek dojdę do tylu. Nawet nie wiecie jak się cieszę :') 
Miłego tygodnia i (mam nadzieję) do soboty <3